autor: Maciej''Hoffi'' » marca 1, 2017, 11:20 pm
[/color]
Najpierw mała prywata – czyli: Kasiu, wybacz
Szczerze mówiąc – zastanawiałem się, czy w ogóle napisać ten tekst. Umówmy się: w swych indywidualnych projektach Maciek Balcar dość daleko odchodzi od klasycznego bluesa. Bałem się zatem, że jedna z moich ulubionych koleżanek, Kora, znów powie mi tak, jak kiedyś skomentowała (w niezobowiązującej, prywatnej rozmowie) moje pozytywne opinie na temat nowej płyty pewnej znanej, bogatej stażem, polskiej kapeli blues-rockowej. Powiedziała wtedy mianowicie tak: „No co ty, Hoffi? Daj spokój – przecież to w ogóle nie jest blues!…”
Zatem – bałem się. M. in. Kory… Ale potem pomyślałem sobie: „Przecież to portal OKOLICE Bluesa – a nie, na przykład, Serce Bluesa! A czyż Maciek Balcar wciąż nie krąży właśnie w okolicach bluesa? Co by nie powiedzieć – krąży!”.
No i summa summarum usiadłem do komputera… Czego – mówię szczerze – jeszcze pięć minut przed tym koncertem w ogóle nie planowałem.
Potem dziwne uczucie – czyli: macie może kartkę i długopis?
Może to ostatnie zdanie poprzedniego akapitu jest jakimś rodzajem komplementu dla Maćka Balcara i towarzyszących Mu muzyków? Pomyślcie sami: jedzie sobie taki szary facet, jak ja, na koncert do Ostrowskiego Centrum Kultury; wchodzi na widownię; słyszy pierwszy, drugi, trzeci numer… i nagle, po czwartym czy piątym, olśniewa go: „Kurczę, ja chyba muszę podzielić się tym, co teraz czuję, z innymi ludźmi!”.
Nie ukrywam: może chciałem także sam dla siebie przelać na papier to, co w tym momencie czułem. Może zamierzałem potem to przeanalizować; może i wyśmiać; może podrzeć ów papier i wyrzucić go… Ale poza tym – naprawdę! – pomyślałem tak: „Kurczę, niech inni dostaną ode mnie sygnał, choćby werbalny, choćby w internecie; niech na podstawie tej rekomendacji postarają się posłuchać gdzieś tej muzyki!…”
I wierzcie mi, drodzy ewentualni Czytelnicy tego tekstu: w trakcie trzeciego lub czwartego utworu tego koncertu zacząłem nerwowo pytać ludzi wokół mnie (a stałem pod sceną, więc był mały tłumek): „Przepraszam – masz może przy sobie jakąś wolną, czystą kartkę i cokolwiek do pisania?…”.
Czy muzykę można opisać? To jasne: absolutnie NIE! Więc czytajcie dalej, proszę…
Kartkę i długopis zdobyłem ostatecznie zaraz po koncercie, gdy imprezę kontynuowano w pubie działającym w podziemiu Ostrowskiego Centrum Kultury. Tam bowiem (zamiast grzecznie do domku) zeszła część publiczności, by spotkać się z głównym bohaterem wieczoru, Maćkiem, zdobyć i podpisać Jego płyty czy plakaty, zrobić sobie wspólne zdjęcie, albo – po prostu – pogadać.
Ludzie tłoczyli się wokół Maćka, a ja sobie szybciutko robiłem krótkie notatki, które teraz przyoblekam w zdania. Co zatem spowodowało, że polecam odbywającą się właśnie trasę Maćka Balcara?
Po pierwsze: repertuar
Maciek dał koncert solidny, dwugodzinny; mógł więc zawrzeć w nim nie tylko materiał z promowanej właśnie płyty („Znaki”; wydawca: F.U.H. MK; premiera: 8. lutego 2017), ale także z poprzednich albumów. I dobrze – bo np. mnie pozwoliło to (choć nie wiem, czy to był zabieg zamierzony) na pewne porównania. O tym za chwilę.
Dla mnie Maciek idzie do przodu. A co najważniejsze: szuka, co widać – a właściwie: słychać… To dla artysty sprawa chyba najważniejsza: poszukiwanie. Przychodzą mi do głowy tylko trzy kapele, które już nie szukają (ale bo też już szukać nie muszą…), a i tak zgarniają platynę za platyną: Rolling Stones, Iron Maiden i AC/DC. Inna rzecz, że wszystkie te 3 formacje ciężko przez lata pracowały na to, co osiągnęły: czyli na spokojne spoczywanie na laurach, z wydawaniem co czas jakiś – tak od niechcenia – wciąż perfekcyjnych płyt…
Nie w przypadku każdego muzyka (niektórzy zjeżdżają na bezdroża), ale w przypadku Maćka Balcara na pewno atutem jest różnorodność. Nazwijmy to umownie: muzyczny eklektyzm. Wytwory tego stylu (tzn. eklektyzmu) w architekturze są albo totalnie koszmarne, albo bardzo interesujące.
Maćkowy eklektyzm muzyczny mnie akurat odpowiada. Bo z jednej strony Maciek śpiewa odjazdową, dynamiczną „Trzecią rano”, momentami psychodeliczną; a z drugiej – spokojną „Gruszkę” albo „Moją rozmowę” (to klasyczny walczyk! – z pierwszej płyty, z 1998 r.), które z daleka pachną Grechutą… (Co mnie nie dziwi – Maciek w przeszłości nie tylko mówił o swej fascynacji Mistrzem Markiem, ale nawet nagrywał Jego piosenki).
Dlaczego w przypadku twórczości Balcara nie przeszkadza mi ta różnorodność? Pojęcia nie mam, słowo honoru…
Po drugie: muzycy, w tym nieprzewidywalni
Do wspólnego grania Maciek Balcar zaprosił – jak zwykle – swego imiennika, Macieja Mąkę (gitara, ukulele); za perkusją zasiadł Krzysztof Krupa; gitarą basową zajął się Piotr Wojtanowski… no i wreszcie na skrzypcach zadziałał Jasiu Gałach. Na roli tego ostatniego w maćkowym zacnym bandzie chciałbym się teraz chwilkę zatrzymać.
Przedstawiał Go nie będę - wszyscy przecież wiemy, kim jest Janek Gałach, jak perfekcyjny to muzyk i jakiego formatu postać stanowi w dzisiejszej ekstralidze polskiego bluesa. Jakby nie było – zgarnął pierwsze miejsce w tegorocznym plebiscycie portalu „Okolica Bluesa” w kategorii „Instrumentalista roku – inne instrumenty”. Mnie podczas ostrowskiego koncertu z Maćkiem Balcarem uderzyły dwie sprawy.
Pierwsza sprawa – na co dzień Janek gra wiele koncertów jako gość zaproszony przez lidera danego projektu. Ale przyznajcie: bywaliście na pewno na takich koncertach, na których przez moment (albo przez dwa momenty, albo nawet trzy) Janek zdecydowanie wychodził na plan pierwszy, stawał się na scenie postacią numero uno. Nieprzewidywalnie. Mimowolnie, ale jednak. Nie tylko wobec swych umiejętności, nie tylko z racji czarowności swych intrygujących solówek, ale także z powodu niewątpliwej charyzmy. Dlatego ja osobiście zawsze odbierałem Janka jako może nie outsidera, ale na pewno urodzonego lidera (mniej czy bardziej świadomego).
Tymczasem podczas sobotniego koncertu Maćka Balcara Janek udowodnił mi, że świetnie się sprawdza jako szeregowy, zdyscyplinowany członek zespołu. Bez wybiegania przed szereg, bez improwizowania „od siebie” karkołomnych solówek, bez quasi-wołania do publiki: „patrzcie, tu jestem!…”. Po prostu: świetny muzyk gra z innymi świetnymi muzykami, tworząc z nimi całość. Monolit zbudowany z indywidualności.
Sprawa druga – bluesowym skrzypkiem, na którym wychowywało się moje pokolenie, był Jan Błędowski. To Jego styl mam w podświadomości. Gdy się w latach osiemdziesiątych, w czasach szarej, nudnej komuny, mając lat naście, stoi z rozdziawionymi ustami pod jarocińską sceną na której szaleje Krzak, to po prostu nasiąka się tą muzyką nieodwracalnie. Czyli: do końca życia… Może to dlatego w ostatnich 2-3 lat zaczęła mnie drażnić (nie wiem, czy to właściwe słowo) narastająca tendencja Janka Gałacha do bawienia się elektroniką, do psychodelicznych odjazdów (to oddzielny temat, a czy mam rację – pozostawmy to). Tymczasem podczas grania z Maćkiem Balcarem Jasiu używał swej elektroniki oszczędnie, nie wyzywająco, a – dla mnie przynajmniej – chwilami wręcz w sposób celowany. A to wtedy mianowicie, gdy imitował drugą gitarę, grając w dodatku „metalowo” i „na efekcie”… Gwoli uczciwości dodajmy, że Jasiu Gałach zaprezentował się nie tylko jako skrzypek, ale chwycił też za mandolinę i uderzył w cajon.
Jeszcze mała uwaga ekspresyjno-eteryczna… Mogę z całą odpowiedzialnością napisać teraz: „Janek Gałach grał swe solówki, aż się dymiło!”. Gdyż obserwowałem grę Jasia „pod światło” – pod światło estradowego reflektora. I wierzcie mi: „szedł dym” (doskonale wiem, że to była kalafonia ze smyczka, ale wrażenie robiło!…).
Jeszcze po drugie: inni instrumentaliści Maćka też tworzyli klimat…
Choćby Maciej Mąka. Może to moja słabość do Marka Knopflera, a może sympatia do brzmień delikatnych – ale ja uwielbiam gitarzystów, którzy rezygnują z kostki i grają palcami. Maciej gra i z kostką, i bez niej (w zależności od wymogów aranżu). Lecz nie pomyślcie, że w koncercie Maćka Balcara zaprezentował się jako instrumentalista „schłodzony”! Były w sobotę dwie, może nawet trzy, takie maćkowe solówki (ba: Solówy!), które swą ekspresją nie ustępowały popisom Joe Bonamassy czy Gary’ego Moore’a. Klasyczne. Co więcej: potem, w utworze „Niewierni sobie” Maciej Mąka wymiótł solo w stylu wręcz Hendrixa! Dynamiczne, abstrakcyjne, momentami atonalne, ale do bólu sprawne… Powalające! Z kolei w numerze „Trzecia rano” Mąka (wraz z resztą muzyków) zagrał na swej gitarze psychodelię garściami czerpiącą nie tylko z Doorsów, ale i z King Creamson… A w finale tego samego numeru nastał hard-rockowy czad, totalna psychodeliczna kakofonia – pamiętacie taki niesamowity instrumentalny odjazd w środku „Whola Lotta Love” Led Zeppelin? No to sobie wyobraźcie ten sam klimat w sali Ostrowskiego Centrum Kultury, w wykonaniu muzyków Maćka Balcara… Amok! I – co ważne – dodajcie sobie jeszcze do tego uwagę: było autentycznie, naprawdę transowo! Brawa dla Mąki, Krupy, Wojtanowskiego i Gałacha: jesteście spełnionym, doskonale się rozumiejącym, perfekcyjnym składem.
Muszę to dodać w tym miejscu: chylę czoła przed instrumentalnym umiarkowaniem Maćka Balcara - wszak teoretycznie również instrumentalisty (siedział przecież za klawiszami, chwycił też za harmonijkę). Ale wielką zaletą Maćka jako instrumentalisty jest to, że pamięta: JESTEM GŁȮWNIE WOKALISTĄ. Piano było zatem wycyzelowane i oszczędne, harmonijka czysta, choć bez „odjazdów”… I wystarczy, Macieju! Mówię Ci to ja, Maciej: lepiej zagrać oszczędnie a dobrze, niż kompromitować się pochrzanionym wodotryskiem. Kciuk w górę!
Po trzecie: teksty
No właśnie! Gdyby Maciek Balcar ściśle trzymał się bluesa, to problem miałby z głowy. Są w bluesie teksty świetne, ważne – ale bez problemu funkcjonują w nim także te zaczerpnięte z Delty Mississippi, czyli np. wg schematu: „Ja ciebie kocham, ale ty mnie zdradzasz, bo ja – niestety – lubię piwo (lub whisky/whiskey/wino/wódę – niepotrzebne skreślić)”.
Zauważyłem podczas koncertu, że co prawda ulubionym tekściarzem Maćka jest Krzysztof Byrski, ale nie odwraca się on również od innych interesujących twórców (choćby Ewy Magnowskiej). To – moim zdaniem – dobrze. Jeśli poszukuje się w sensie muzycznym, to stale trzeba szukać także klimatów „werbalnych”, uzupełniających coraz to – w przypadku Maćka – inną muzykę. Jakoś jakby merkantylnie kojarzą mi się zestawienia: Perfect – Bogdan Olewicz, Budka Suflera – Andrzej Mogielnicki, TSA – Jacek Rzehak…
Jeszcze wytłumaczmy tytuł tej recenzji…
Kto jeszcze nie wiedział – niech się teraz dowie: otóż Maciek Balcar pochodzi właśnie z Ostrowa Wlkp. Na opisywanym koncercie byli obecni jego rodzice. A także (jak stwierdził ze sceny): znajomi, przyjaciele, nauczyciele…
Wzruszający był ten „nepotyzm”. Te oklaski na stojąco, te okrzyki i deklaracje z widowni („Maciej, kochamy Cię!”); no i wreszcie to chóralne „Sto lat”, gdy okazało się, że 24. lutego aż dwóch muzyków stojących na ostrowskiej scenie obchodzi swe imieniny…
A na koniec: największe tryumfy Maćka…
Są dwa tryumfy Maćka Balcara po jego ostrowskim koncercie.
Pierwszy: swojska atmosfera. O tym było powyżej.
Drugi: ja, szary wielbiciel interesującej muzyki, pisząc dłuuuuugą recenzję (przydługą – wiem doskonale, sorry, kochani) o muzyce Maćka ani razu nie odczuwałem potrzeby wspomnienia o udziale Maćka w działaniach grupy DŻEM.
Czyż nie jest to z mojej strony najlepsza rekomendacja dla tego, co Maciej Balcar obecnie tworzy? …
Ale oceńcie sami. W jaki sposób – doskonale wiecie…
PS.: Dzięki uprzejmości Andrzeja Staszoka mogę udostępnić Państwu świetne zdjęcia z opisywanego koncertu (Andrzeju: dziękuję; jak mawia niekiedy Jacek Jaguś – Good Job!). Jest tylko mały problem: nie mam pojęcia, jak to się robi (i czy w ogóle jest to możliwe?). Jeśli ktoś mi podpowie, to wrzucę andrzejowe zdjęcia - a są naprawdę dobre... Oczekuję na wskazówki techniczne w komentarzach:).
Koncert Macieja Balcara z Zespołem
w ramach trasy "Znaki Tour"
odbył się 24. lutego 2017
w sali Ostrowskiego Centrum Kultury
w Ostrowie Wlkp.
______________________________________
[/color]
Ostatnio zmieniony marca 3, 2017, 7:20 pm przez
Maciej''Hoffi'', łącznie zmieniany 2 razy