autor: olekblues » kwietnia 7, 2015, 4:34 pm
Marek Jakubowski wyjaśnia cytuje:
Dostaję od różnych osób opinie o mojej ostatniej książce. Jedne są ogólnie pozytywne, inne zarzucają mi zbyt trudny język.
Sęk w tym, że w każdym języku, z bogatym lub ubogim słownikiem, zawiera się jakiś opis świata – i nie można go dokonać bez określonych słów. Np. instrukcja obsługi samochodu zawiera terminy, które trzeba sobie przyswoić razem z ich znaczeniem. A jest jeszcze ceniona wiedza o tym, jak samochód naprawić, czy też jak funkcjonuje przemysł motoryzacyjny zaspakajający nasze potrzeby – poczynając od zwykłego przemieszczania się, kończąc na prestiżu, którego wyznacznikiem jest samochód określonej marki, model, rocznik itp.
Podobnie jest z opisem zjawisk kultury, do których należy blues, ale też literatura, religia, polityka, moralność, produkcja i wymiana dóbr oraz inne społeczne działania i ich wytwory. Język faktograficzny (kto, kiedy, na czym gra, tytuły, itd.) np. ten, którego używamy opowiadając biografie, łatwo się przyswaja. Język potoczny jest zrozumiały, choć mało precyzyjny i przez to nazbyt wieloznaczny, bo „metaforyczny” (mniej więcej rozumiemy o co chodzi, choć niekiedy mniej niż więcej). Język ten często trywializuje obraz tego, co opisujemy, o czym mówimy. (Tak przy okazji, ucząc się muzyki, gitarzysta musi przyswoić sobie określenie: akord, riff, harmonia, blue notes itp., aby panować nad tym co robi – mało kto obywa się bez niej, bo słuch i coś, co nazywamy intuicją nie zawsze wystarczą).
W Kulturze popularnej i bluesie (tak jak w Szkicach z kultury bluesa) zajmuję się m.in. zagadnieniami wymagającymi do opisu i wyjaśnienia słownictwa potocznie nie używanego. Tego się nie da tak prosto przedstawić. Tak, żeby każdy zrozumiał. Zresztą nie znam każdego potencjalnego czytelnika, liczę na „oświeconych fanów”. A rzeczywistość, którą się w tych książkach zajmuję to nie proste narzędzie rolnicze oraz jego budowa.
Zaglądam na internetowe strony, również „Okolice bluesa”, by zorientować się, jak rozmawia się o bluesie i innych gatunkach muzycznych. Przy tej okazji częściowo dowiaduję się, jak wygląda odbiór moich publikacji. Jaka jest nie tyle ich ocena, co zrozumienie.
Kilka przykładów. Autor jednej z forumowych wypowiedzi: „(…) magiczna ręka "popkultury" powiedziała kup albo spadaj. (…) Dokonałem kontestacji z pogłębioną refleksją i doszedłem do wniosku, że spokojnie mogę posłuchać muzyki i ubrać ją we własny kontekst.” parafrazuje (a może parodiuje?) moje teksty. Ale w rzeczywistości magiczna ręka „popkultury” nie mówi kup albo spadaj. Popkultura oferuje przyjemność, jaką możemy sobie sprawić nabywając produkt przemysłu muzycznego, który to przemysł współtworzy kulturę popularną (bo przecież nie powstaje ona sama z siebie), dostarczając nam nie tylko płyt. Jeżeli już popkultura miałaby coś „mówić”, to raczej kusić: „kup i zrób sobie tym przyjemność”. Konsumencka aktywność odbywa się w ramach popkultury i jej produktów. Popkultura poddaje kontroli nasze pragnienia bez przemocy, uwodząc nas, a nie nakazując (jeśli ten produkt ci nie odpowiada - możesz sięgnąć po inny). A czym jest ten własny kontekst? Na pewno nie czymś wyssanym z mlekiem matki. Nie pochodzi również z DNA, od przodków. Jest naszym zindywidualizowanym doświadczeniem estetycznym, czyli poznawczo-emocjonalnym kontaktem z bluesem, bądź innym dziełem kultury artystycznej. Nasze poznawanie wynika z nabytych społecznie cech, z przynależności do pewnej wspólnoty myśli ukształtowanej w procesie komunikacji między jednostkami. Stąd bierze się nasza wiedza o znaczeniach, jakie odczytujemy z przekazów docierających do nas z otoczenia. Wspólnota kształtuje też nasze emocje. Nie jesteśmy więc jakimiś pustymi naczyniami, do których wlewa się np. muzyka, lecz ukształtowanymi, „skonstruowanymi” społecznie (kulturowo) osobnikami.
Na takie zindywidualizowane doświadczenie (ów „własny kontekst”) ma wpływ kultura popularna sprzężona z przemysłem muzycznym, mediami itd. Dają nam one wybór, ale w zakresie swoich wytworów: idei („autentyczne wyrażanie siebie”, „muzyka prawdziwego przekazu uczuć” itd.) oraz produktów („wykonawca z Missisipi”, „artysta z Chicago – stolicy bluesa”, ,,wykonawca śląskiego bluesa”, „płyta roku”, „największy festiwal w Europie” itd.), w postaci płyt, koncertów czy festiwali, również tych, na których dla jednych piwo jest do bluesa, a dla drugich - blues do piwa. Tzw. kultura iwentu, czyli kultura festiwalu, gdzie oferuje się nam moc różnych przyjemności jest dziś atrakcyjnym wytworem popkultury.
Inny forumowy rozmówca pisze: „To hedonistyczne szczęście, jako wyznacznik reakcji na dzieło imitujący autentyczność. Na pewno świadomie wybrałeś ten proces dekodowania znaczenia na swoją wrażliwość i język. Jednak pozaracjonalna sfera pozapojęciowego przeżywania nie wyklucza Cię z diaspory popkulturowej i przeżywania doświadczenia wspólnoty”. Określenie „hedonistyczne szczęście” (tak trudno je rozszyfrować?) to szczęście, którego istotą jest przyjemność. Osiąga się je zaznając przyjemności, również te płynące z rozrywki, i takie szczęście oferuje nam popkultura. Określenie jest tylko pozornie tajemnicze, a do dyspozycji mamy słowniki i Sieć. Mogę założyć się, że powszechnie używany przez miłośników bluesa termin „bluesowy utwór” – okaże się bardziej skomplikowany, kiedy zapytamy „ludzi bluesa”, co on znaczy. Nie będzie tak jednoznacznych odpowiedzi. A przecież fani (nie tylko ci oświeceni) powinni wiedzieć o czym mówią, kiedy opisują świat bluesa.
Często bywamy bezradni w ogarnięciu czegoś naszą niewystarczającą wiedzą. Szukamy wtedy pomocy, wskazówek jakiegoś mentora, przekonani, że da on nam wykładnię opisowo-oceniającą tego, czego sami nie potrafimy zrozumieć; bo trzeba pomyśleć, a tu brakuje czasu na zastanowienie, czy niezbędnej wiedzy. Autor ostatniej cytowanej powyżej wypowiedzi zdaje się być zainspirowany tekstem z Bluesonline (nieznanego mi) Antoniego Szczepanika, który mocno obrzydza moją książkę. Pan Szczepanik zajmuje się literówkami i lapsusami, zawartość merytoryczną dyskwalifikuje jako mało wartą niezrozumiałą, niejasną przez terminologię, styl i mętność wywodów. Sam używa „jasnych” zdań w rodzaju: „rozdział x niczego nie wnosi” (do czego „nie wnosi”? – trudno zgadnąć). Poleca trzy ostatnie rozdziały książki, proponuje czytać ją od końca! No tak, wtedy każdy czytający, omijając „Wprowadzenie”, nie zbłądzi i wszystko zrozumie (?). Ja jednak polecam czytać po kolei.
Internet i papierowe media są szeroką przestrzenią komunikacyjną. Przywołam święte słowa Wojtka Karolaka: „Jedno wymaganie wobec krytyków jest dla mnie poza wszelką dyskusją – krytyk musi być kompetentny, musi się znać na tym, o czym pisze. (…) Krytyk powinien być człowiekiem, dla którego opisywana twórczość jest materią tak bliską, jak dla twórcy”. To oczywiście pobożne życzenie! Trudno jest mi traktować głos p. Szczepanika jako wypowiedź krytyka, bo nie staje się nim każdy, kto usadowi się na medialnej ambonie. (na Bluesonline jest moja odpowiedź na ten tekst).
Można zarzucać szkolnictwu (robię tak, w pierwszym przypisie ostatniej książki – w słowie od autora), że nas kiepsko humanistycznie edukuje, ale jest przecież samokształcenie - forma zdobywania wiedzy „bez łaski” systemu oświaty.
O bluesie w szkołach nie uczą (i grać też nie uczą, nawet klaskać „na dwa” nie uczą), a wiedzę o nim - w różnej ilości i różnej jakości - zdobywamy sami. Wystarczy tylko potrzeba poznawcza („głód wiedzy”) i zapał do jej zaspokojenia.
M.J.