autor: RafałS » kwietnia 19, 2010, 10:19 am
Wczoraj miałem z żoną miłą dyskusję na temat naszych prywatnych wyborów płyt bluesowych dla początkujących. Wspólnymi siłami wybraliśmy 10 tytułów z naszych półek (i długą listę rezerwową). Nie udało się ograniczyć do XXI wieku – poluzowaliśmy kryteria do ostatnich 20 lat.
1. BB King – “Blues On The Bayou” (1997). Wahałem się między tą płytą a „Blues Summit”. Moja Asia stwierdziła, że ważniejsze jest zaprezentowanie początkującemu czystego BB Kinga niż mieszanie w głowie nazwiskami. To jej ulubiony BB King.
2. Buddy Guy – „Live – The Real Deal” (1996). Rozważaliśmy jeszcze “Sweet Tea” i “Slippin’ In” (obie też mocno bluesowe). Wygrał koncert, ze względu na luźny klimat klubowego jamowania.
3. John Mayall & The Bluesbreakers And Friends – “70’th Birthday Concert” (2003). Jubilat w dobrej formie, znamienici goście, przeglądowy repertuar i fenomenalna kapela, która rozjeżdża słuchacza. Chyba żadna z ostatnich studyjnych Mayalla nie może się z tym równać.
4. Eric Clapton – „Me and Mr Johnson” (2004). Jedna z dwu bluesowych płyt Claptona ostatnich 20 lat, moim zdaniem lepsza od „From The Cradle”, gdyż zaśpiewana na większym luzie, własnym głosem, bez prób naśladowania murzyńskiej chrypki. No i klasyki Johnsona.
5. Jimmy Rogers – „Blues Blues Blues” (1998). Wciąż nie mogę się nadziwić, jak udana okazała się ta płyta z duetami. Wszyscy wypadli naturalnie i buja jak trzeba.
6. Ronnie Earl & Duke Robillard – „The Duke Meets The Earl” (2005). Były wątpliwości, bo i Earl i Robillard mają na koncie tytuły, które lubimy bardziej. Ale tamte zawierają sporo jazzu, a ta jest ulubioną z bluesowych i mamy ich dwu za jednym zamachem.
7. Jimmie Vaughan – „Do You Get The Blues” (2001). Wszystkie trzy solowe płyty Jimmiego mają świetny klimat i feeling. Trudny wybór. Ta jest nowsza, dłuższa i ma ciut ładniejszą okładkę. Wygrała decyzją Asi.
8. The Fabulous Thunderbirds – „Live„ (2001). OK. – to nie jest czysty blues – sporo tu rock’n’rolla. Ale jest harmonijka Kima Wilsona i świetna kapela z Kidem Ramosem i Genem Taylorem. Masa energii, koncert – rakieta. Dla tej płyty nagięliśmy reguły.
9. Rod Pizza & The Mighty Flyers – “Here and Now” (1999). Niestety tylko tę płytę tej kapeli mamy. Być może lepszym wyborem byłaby inna. Świetna harmonijka i trochę inne podejście do bluesa od dominującego dziś. Oprócz Roda i Honey jest Rick Holstrom na gitarze. Znów Asia uparła się, żeby byli na liście.
10. Walter Trout – „Full Circle” (2006). Moje ulubione płyty Waltera to te koncertowe. Ale tam jest trochę za dużo rocka, żeby je polecić do poznawania bluesa. A tu właściwie same bluesowe schematy, choć zagrane po białemu: twardo, ostro i mało sprężyście. Ale Walter tak gra, jest dla nas symbolem białego gitarowego wymiatacza bluesrockowego i w charakterze reprezentanta tego podgatunku go to umieściliśmy. Są nazwiska, jest też klimat.
Na liście niestety dominuje gitara, brak płyty prowadzonej przez fortepian i brak śpiewających pań. W poczekalni znalazły się między innymi: różne duety Johna Lee Hookera (zbyt gwiazdorskie), „Dot.Com.Blues” Jimmy Smitha (za dużo jazzu), „Gratitude” naszego ulubionego Tommiego Castro (za dużo soulu), „Max Attack” Dave’a Maxwella (za dużo piosenkowości), ABB (to jednak rockowa kapela) i kilka dam (Susan Tedeschi, Shemekia Copeland, Janiva Magness – ogólnie za mało bluesa w bluesie).