I ja w końcu z oryginalnego krążka mogłem posłuchać...
L.S.D. to płyta ciekawa i intrygująca, ale od razu dodajmy - dla bluesfanów bardzo zaskakująca, bo... nie bluesowa
Multiinstrumentalista i kompozytor Andrzej Serafin pokazał co mu w duszy gra i otrzymaliśmy zgrabną mieszankę ambient, jazzu i muzyki klasycznej. Ciekawe aranżacje, rzadko spotykany zestaw instrumentów, spore zróżnicowanie kompozycji - wszystko to sprawia, że całości słucha się przyjemnie i bez znużenia (tym bardziej, że to tylko 35 minut muzyki), szczególnie wieczorem/nocą dobrze odbiera się ambientowy klimat całości.
Mam wrażenie, że Andrzej Serafin mógłby tę płytę nagrać nawet sam (i kilka utworów zrobił chyba sam), ale dla urozmaicenia całości zaprosił do projektu harmonijkarza i saksofonistę. Gra Roberta Lenerta niewiele tu wnosi, ot kilka muzycznych plam, choć trudno mi sobie teraz wyobrazić "Blues Noir" bez harmonijki.
Natomiast partie saksofonów (i fletu!) Staszka Domarskiego stanowią istotnie o brzmieniu płyty. Jazzowy feeling, duża swoboda gry, no i saksofon barytonowy - palce lizać!
Moje ulubione utwory to:
"Blues Noir" - bardzo fajnie zrobiony kawałek w stylu ambientowo-chill-outowym - świetnie by brzmiał np. w radiu Chilli-Zet.
"Bezczelny" - jest tempo, rozmach i bogata aranżacja, fajny kontrabasowy riff, solówki keybordu i saksu - świetnie mi się tego słucha.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia - skąd na okładce tej płyty tyle bluesowych "opiekunów medialnych" i bluesowy wydawca? (Swoją drogą wielkie brawa dla "Flower Records" za otwartośc na różne style muzyczne, jak słyszałem - także jazzowe płyty w planach)
Wtajemniczeni oczywiście wiedzą o bluesowych powiązaniach Roberta Lenerta, ale stawianie "L.S.D." na bluesowej półce to dla mnie wielkie nieporozumienie. Ta płyta wśród bluesfanów zginie, mało kto ją tutaj zauważy czy doceni. Jeden "B.B.Blues" nie czyni z niej płyty bluesowej - ta muzyka jest wystarczająco niszowa, po co ją jeszcze tutaj na siłę upychać?