Jak zobaczyłem program Marka audycji, to zrobiłem mały remanent na strychu, ale niestety nie znalazłem żadnych płyt NC i Polan. Ale kupa staroci, która tam się znajduje i pamięć o wcześniejszych forumowych dyskusjach np. o pocztówkach dźwiękowych spowodowały, że spłynęła na mnie wena i powiedziała mi: ”napisz coś o tym na forum”. Trochę się tym zdziwiłem i zrobiłem to, co mówi jedna z głównych prawd życiowych, że jak weźmie cię ochota do pracy, to przeczekaj ją, aż przejdzie ci – poczekałem, nie przeszło, więc piszę. Ostatni raz tej wielkości tekst napisałem na maturze ponad 30 lat temu więc ostrzegam – czytacie na własną odpowiedzialność!
Na początku był chaos, a z chaosu wyłoniła się płyta gramofonowa. Na zachodzie była to normalna, czarna i okrągła płyta, a u nas - w komunie - pocztówka dźwiękowa. Pocztówka dźwiękowa był to typowy produkt socjalizmu - tzw. „podobny”. Były wyroby czekoladopodobne, samochodopodobne (skarpeta), mieszkaniopodobne (z kuchniami bez okien) i wiele innych, był też wyrób płytopodobny – nasza pocztówka dźwiękowa. Pierwsze pocztówki pojawiły się na początku lat 60–tych - w lasach jeszcze można było spotkać dinozaury i istniały tak gdzieś do końca lat 70-tych (oczywiście XX wieku). Młodsi forumowicze muszą sobie wyobrazić świat bez komputerów, internetu, komórek, kablówek (w czarno-białym telewizorze tylko jeden program), CD, DVD, magnetofonów, czyli praktycznie prawie bez wszystkiego (jak w Białymstoku Kononowicza). Były radia – na ogół bez UKF i jakieś gramofony zwane wtedy adapterami. Jak się słuchało muzyki? Było Radio Luksemburg - kultowa, niezależna, muzyczna stacja radiowa nadająca z Księstwa Luksemburg, której w latach 60 – tych słuchała chyba cała młodzież w Polsce – coś w rodzaju MTV. No ale co zrobić, gdy się ma ochotę posłuchać czegoś konkretnego, a nie tego, co redaktor w radiu nam serwuje? (czas na wazelinę – Ciebie Marku to nie tyczy – Ty zawsze odgadujesz nasze pragnienia). O ile pamiętam, to ceny płyt gramofonowych z zachodu oscylowały koło średniej pensji w PRL. Krajowe firmy fonograficzne wydawały naszych rodzimych wykonawców, były płyty z bratnich krajów na tym samym poziomie, czyli nic do słuchania. Oczywiście zdarzały się wyjątki – Niebiesko-Czarni, Niemen, Klan, Polanie i jeszcze paru innych, ale jak to wyjątki - było ich mało i praktycznie nic z zachodu.
I tu się pojawiło pole do popisu dla jak to władza ludowa nazywała - prywatnej inicjatywy, której to ta władza ludowa na szczęście nie zdołała wytępić, Tym polem była nasza pocztówka dźwiękowa. Firmy prywatne olewały oczywiście prawa autorskie i oczywiście nikomu to nie przeszkadzało - można je było legalnie kupić. Prywatni producenci powodowali też, że działy prawa zgniłego kapitalizmu i konkurencja wymuszała niską cenę pocztówek. A cóż to jest ta pocztówka dźwiękowa? Nazwa pochodzi od podłoża – początkowo wykorzystywano standardowe pocztówki - na nią nanoszono cienką warstwę tworzywa sztucznego, w którym wytłaczano rowki z analogowym zapisem dźwięku. Jeszcze tylko na środku robiono otwór, by można było położyć ją na gramofonie i już można było upajać się dźwiękami najnowszego przeboju Radia Luxemburg dobiegającego z głośnika gramofonu wśród szumów i trzasków. Pocztówki szybko się zdzierały, więc by igła nie skakała trzeba było ją czymś dociążyć. Najlepszy był tu krążek centrujący do płyt. (te na 45 obrotów na minutę miały większy otwór). Tak samo postępowało się ze zwykłymi płytami. Jak się łatwo domyślić powodowało to jeszcze większe zdarcie płyt i igły gramofonu.
Takie coś znalazłem na strychu. Ktoś – pewnie ja – pobawił się nożyczkami. Nagrane na niej są:
„Mammy blue” – Joel Dayde
„Bangla Desh” – George Harrison
No tak, pocztówki mieliśmy, ale na czymś trzeba było je odtwarzać. Sklepy RTV były, sprzedawcy w nich też i na tym właściwie kończą się podobieństwa z dzisiejszymi czasami. Jakoś tak pustawo było w tych sklepach. Zakup przyzwoitego sprzętu bez znajomości był praktycznie niemożliwy. Trzeba było sobie jakoś radzić. Na przykład takim połączeniem radia i gramofonu:
Bardzo popularne były tez gramofony noszące dumną nazwę „Bambino” i właściwie nazwa mówi wszystko o klasie urządzenia.
W PRL był produkowany też lepszy sprzęt, ale był trudny do zdobycia i dość drogi. O ile pamiętam, to w pierwszej połowie lat 70-tych dorobiłem się takiego gramofonu – uwaga – był stereo i miał zmieniacz płyt – można było chyba załadować 10 i gramofon odtwarzał je po kolei!
Pamiętam, że szczytem marzeń był produkowany na początku lat 70–tych „Fonomaster”.
Świetna - jak na komunę jakość. Wbudowany wzmacniacz, do którego można było podłączyć np. magnetofon był nie do przecenienia jako, że cierpieliśmy wtedy na brak mocy.
Efektem tego było to, że wszyscy – nawet mający dwie lewe ręce, budowaliśmy wzmacniacze. O ile części typu tranzystor, opornik, kondensator można było wykombinować, to problemem były głośniki. I tu pod byle pozorem mordowaliśmy radia rodziców by je zdobyć. Efekt był do przewidzenia – coś co nazywaliśmy „kolumną” z głośnikami wypatroszonymi z radia plus wzmacniacz zbudowany według schematu z „Młodego Technika” brzmiało o wiele gorzej niż RIP radio.
Ale przyszły lata 70 – te i pojawiły się w naszych domach magnetofony szpulowe. Władza ludowa kupiła licencję w firmie Grundig i zaczęła produkcję na tak niespotykaną w komunie skalę, tak że nawet po wysłaniu ile się da, gdzie się da za granicę, w kraju zostawało jeszcze tyle, że można było bez większych problemów kupić. Wcześniej też się spotykało magnetofony szpulowe, ale było ich malutko. Najbardziej popularnym magnetofonem przed erą Grundigów u nas nazwanych ZRK ZK był chyba Tonette zwany pieszczotliwie Tonetką:
Były dwa typy magnetofonów ZK – 120 i 140. ZK 120 był magnetofonem dwuścieżkowym – po jednej ścieżce na każdej stronie – tak jak w magnetofonie kasetowym. ZK 140 był magnetofonem czterościeżkowym – na każdej stronie były dwie ścieżki - do wybierania odpowiedniej służył specjalny przycisk. Dzięki temu można było nagrać dwa razy więcej. Nie pamiętam, czy o połowę węższe ścieżki wpływały na jakość nagrań.
Taśmy do magnetofonów jakoś się zdobywało. Nie było to może łatwe, ale każdy miał zapełnioną sporą półeczkę. Osiągalne były dwa rodzaje taśm – krajowe ze Stilonu i z NRD – ORWO. Które były lepsze – nie wiem – były różne szkoły. Nagrywało się z płyt – często odpłatnie i z radia – tu rządziła Trójka.
Posiadanie magnetofonu rozwijało manualnie i intelektualnie właściciela. A to trzeba było skleić zerwaną taśmę – trzeba było wymyślić czym. Wielce Szanowny Pan Redaktor Marek przypomniał aceton i lakier do paznokci. Ja miałem to wielkie szczęście, że udało mi się zdobyć specjalną enerdowską taśmę do klejenia taśm. Zdolności manualne były potrzebne do rozkręcenia magnetofonu i wyczyszczenia głowic – tu się pojawia nasz niezastąpiony denaturat. Napęd z silnika na szpule był przenoszony za pomocą gumowych pasków, które z czasem się rozciągały i magnetofon zwalniał. Nowych nie można było dostać, więc wyciągało się stare i moczyło oczywiście w denaturacie aby się skurczyły. Potem magnetofon „pięknie” pachniał.
Błogi stan, gdzie wszyscy byli równi (jak to powinno być w socjalizmie) przerwało pojawienie się nowych typów magnetofonów szpulowych. Pierwsze były jeszcze mono, ale później pojawiły się magnetofony stereofoniczne np.
Posiadacze starych ZK 120/140, do których i ja się zaliczałem czuli się bardzo pokrzywdzeni przez los. A najbardziej nas bolał nie nowoczesny (jak na tamte czasy) wygląd, czy też parametry techniczne, tylko to, że te nowe magnetofony mogły pracować w pozycji pionowej, zwłaszcza, że ich posiadacze z premedytacją je tak ustawiali, nawet kosztem przebudowy pokoju.
Sam nie dorobiłem się magnetofonu szpulowego wyższej klasy. Gdy już mnie było na niego stać, to królowały magnetofony kasetowe. A dlaczego nie było mnie stać wcześniej? Pod koniec lat 70-tych rozpocząłem studia, a życie a akademiku otwiera inne możliwości wydania nadmiaru gotówki, ale nie jest to tematem naszych rozważań, choć pewnie niektórzy powiedzieliby, że wreszcie zaczyna robić się ciekawie.
Szanowni Starszacy (ciekawe kto wytrwał dotąd?). Pewnie sporo zapomniałem albo pokręciłem, więc bardzo proszę o uwagi i wspomnienia dotyczące tych pionierskich lat Muzycznego Dzikiego Zachodu. Amen