Jest coraz lepiej, czyli konkurs
Leszek Sworowski – pomysłodawca, dyrektor festiwalu, jego motor i sponsor – nie ma wątpliwości: zakończona właśnie w Koźminie Wlkp. (20.-21.05.2016) trzecia edycja May Blues Meeting Festival była bardzo udana; ale w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej! Może Leszek ma rację, bo także ja, obiektywny obserwator, porównując trzy kolejne „mitingi” widzę, nazwijmy to, tendencję progresywną.
Na przykład: coraz wyższy jest poziom uczestników części konkursowej. Poza tym podczas pierwszych dwóch MBM niektórzy jurorzy narzekali w rozmowach prywatnych, że część kapel zmagających się w konkursie tak naprawdę gra muzykę od bluesa dość odległą. W tym roku mieli inny problem: mianowicie na scenie koźmińskiej Sali Widowiskowo-Kinowej „Mieszko” wystąpiło kilka zespołów bluesowych na tyle dobrych, że nie zasłużyły na to, by ich nie zauważyć. To dlatego jury przyznało dwie pierwsze nagrody ex aequo: dla Pokoju Numer 3 (z Bydgoszczy) i dla The Jammos (ze Szczecina).
Szkoda, że nie było kategorii „Najlepsza wokalistka”, bo dwie dziewczyny na pewno godnie powalczyłyby o ten tytuł: mianowicie wokalistki z Bedrock Blues i z Levi. Dla mnie faworytką byłaby ta pierwsza, Zuza Jędrzychowska. W jej śpiewie słyszę „to bluesowe coś”; a poza tym Zuza ma urok naturszczyka z talentem. Natomiast w wokalu Ewy Novel z krakowskiej formacji Levi też co prawda słychać potencjał (ciekawa barwa, dobra emisja), ale emocjonalnie jej sposób śpiewania dla mnie momentami pachnie trochę jazzem, a trochę nawet… poezją śpiewaną. Oczywiście to wyłącznie moje prywatne zdanie.
Jurorzy, czyli bluesowa fachowość
O jakości (u)danego festiwalu świadczy też skład osobowy jury. May Blues Meeting Festival może być dumny: jurorów ma profesjonalnych! W tym roku kapitanem Wysokiej Komisji był red. Ryszard Gloger (Radio „Merkury” – oraz marka sama w sobie); zaś w składzie miał następującą zacną drużynę: red. Andrzej Dąbrowski (Radio „Centrum”; do tego redaktor pamiątkowej płyty festiwalowej); red. Marek Kaczanowski (Radio „Fiat”, Częstochowa, oaza profesjonalnego spokoju i nieprzewidywalne poczucie humoru), Grzegorz Kapołka (wybitny polski gitarzysta, współautor wielu projektów muzycznych, nie tylko bluesowych); Kasia Rek (publicystka portalu „Okolice Bluesa”, osobowość przez dużo „O”) i Janusz Szmat (muzyk, Polskie Stowarzyszenie Bluesowe, Stowarzyszenie „Las, Woda & Blues”, profesjonalny i zakręcony humanista).
Uprzejmość jury, czyli „Lewusy”
Jak wspomniałem – nie było kategorii „Najlepsza wokalistka”. Była natomiast – tak jak przed rokiem – kategoria „Gitarzyści leworęczni”. Miało być ich czterech; ale ostatecznie zagrało dwóch. Jury znów przyznało nagrodę ex aequo, ale nie jestem pewien (i nie dowiem się tego), czy w tym wypadku nie był to gest zachęty – „fajnie, że obaj zagraliście”…
Gdyż dla mnie ten gitarowy pojedynek zdecydowanie wygrał Tomek Dura z Wrocławia. Tu uwaga dla organizatorów: Tomek twierdzi, że w regulaminie imprezy nie było żadnych wytycznych co do czasu trwania konkursowej prezentacji. To okazało się niedopatrzeniem: Tomek zagrał około 2-3-minutową solówkę, skończył ją… i zrobiła się niezręczna przerwa. Gitarzysta stał na scenie, prowadzący imprezę Leszek Bekulard (perfekcja, jak zwykle) nie wiedział „czy to już”; publiczność zaczęła szemrać – no bo cisza zrobiła się nieznośna… Napięcie rozładował Tomek: na spontaniczne pytanie Leszka Bekularda „Czy to wszystko?” Tomasz ze spokojem odpowiedział: „Zagrałem, co miałem do zagrania; no więc to chyba wszystko…” Dostał za tę logiczną odpowiedź kolejne oklaski.
Niezłym pomysłem była konfrontacja obu gitarzystów w duecie: mieli zagrać we dwóch klasykę, bo „Little Wings”. I – moim zdaniem – także ten pojedynek Tomek wygrał zdecydowanie… Jego rywal, Jacek Tamborski, był dla Tomka bardziej akompaniatorem, niż jego gitarowym „rozmówcą”.
„Gospodarz”, czyli Tandeta idzie naprzód
W drugim dniu MBM’16, wśród gości festiwalu, zagrała Tandeta Blues Band – zespół Leszka Sworowskiego, dyrektora imprezy. Po nagraniu EP’ki („Nie ma lipy”), a potem, w ubiegłym roku, pełnego albumu („Od trzynastej widzę jaśniej”) z formacją rozstał się Tomek „Gajo” Gajewski. Jego miejsce zajął inny Tomek – Olszanowski, grający jednocześnie w kaliskiej grupie „Czerwony Kogut”. W ostatnich tygodniach z Tandetą BB ćwiczy także Adaś Jawień – doskonały harmonijkarz z Katowic.
Po wysłuchaniu festiwalowego koncertu mogę z czystym sumieniem stwierdzić: moim zdaniem zmiany wyszły zespołowi na dobre. Adam Jawień to perfekcjonista. Grając nie popisuje się, nie przesadza, natomiast każdy zastosowany przez niego ozdobnik, każde tremolo i vibrato, każda harmoniczna „siódemka” są dopracowane, a przede wszystkim – trafione w punkt: są tam, gdzie być powinny. Uzasadnione.
Z kolei obaj obecni gitarzyści Tandety „Simon” Nowakowski i Tomek Olszanowski to doświadczeni muzycy z długim stażem – a więc każdy z nich ma już wypracowany swój indywidualny styl. „Simon” lubi korzystać z „efektów”, lubi w swe błyskotliwe solówki wstawiać legato przekształcane elektronicznie. Dla odmiany Tomek Olszanowski preferuje „surową” gitarę i wyżywa się w "biegnących do góry" solówkach, w których narasta tempo i gęstość dźwięków, a wraz z nimi – ekspresja.
Zespół mający takich dwóch – stylem zupełnie innych, ale równie dobrych – gitarzystów siłą rzeczy zyskał na wyrazie. Istnieje co prawda pewne zagrożenie, że obaj muzycy podejdą do każdego koncertu jako do swoistego współzawodnictwa. Ale z drugiej strony: konkurencja rodzi jakość…
Gender, czyli kobitki
Mam propozycję dla organizatorów na rok przyszły: zróbcie kategorię „Najlepsza instrumentalistka festiwalu”! Gdyż sądząc po tegorocznej koźmińskiej imprezie – bluesowe dziewczyny zdecydowanie ruszyły do ataku. Dla mnie w tym roku bez dwóch zdań wygrałaby Hania Brzezinska, perkusistka szczecińskiego zespołu Nadmiar (ta formacja zagrała jako gość). Tu podkreślam: zespół Nadmiar gra raczej blues-rocka, niż bluesa – więc Hani podczas koncertu zdecydowanie nie brakuje pracy. Ale wykonuje ją perfekcyjnie: trzyma time, czuje frazę, bezbłędnie akcentuje co trzeba; no i ta dynamika!…
Tu mała refleksja poza tematem, sprowokowana przez mój wredny chromosom Y: dlaczego nie wzrusza mnie spocony pod koniec koncertu facet-perkusista, a Hani aż żałowałem – bo była cała mokra, bidulka, tak się udzielała… Masz rację, Haniu – jak grać, to z sercem. Albo wcale. Ale Ty graj, graj!…
Oprócz perkusistki Hani w Koźminie zagrały w tym roku (też jako gość) jeszcze dziewczyny z „Pobudki”, laureata ubiegłorocznej edycji imprezy: pełna werwy basistka oraz skupiona klawiszówka (jaki właściwie brzmi rodzaj żeński od słowa „klawiszowiec”? Co za seksizm, żeby takiego słowa brakowało w naszym pięknym, polskim języku…). Swoją drogą to już chyba bliski koniec świata: kobiety atakują tak wydawałoby się męską enklawę, jaką od zawsze była sekcja rytmiczna…
Pajdokracja, czyli bluesowa młodzież w skutecznym ataku
W tym roku bardzo pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie udział w festiwalu ludzi bardzo młodych – a mimo to nie tylko czujących bluesa, ale także fachowo go wykonujących. Nie sprawdzałem, ale tak „na oko” średnia wieku jednego z laureatów – mianowicie grupy Pokój Numer 3 – to zaledwie jakieś 20–22 lata. Festiwalowa plotka głosiła, że ich frontman, wokalista i gitarzysta Kuba Andrzejewski, zachwycił jurora najgłębiej siedzącego „w temacie gitary”, mianowicie samego Grzegorza Kapołkę. Zachwycić takiego wirtuoza gitary, jak Grzegorz? Przyznajcie – chyba trzeba naprawdę zagrać „z jajem”…
Lecz to fakt: Kuba nie tylko gra z jajem, ale w dodatku próbuje różnych technik gry – np. grania bez kostki, palcami, jak np. Mark Knopfler… Ale Jakub nie uważa się za sułtana swingu ani też nie wydaje kasy na nic – konsekwentnie pozostaje przy bluesie. Wcale mnie nie dziwi, że Pokój Numer 3 cieszy się pomocą osoby tak zasłużonej dla naszego bluesa, jak Michał Kielak. Michał wie, co robi: Kasa Chorych ogłasza zakończenie działalności, no to Michał kiedyś będzie grał z tymi, którymi dziś się opiekuje – a którzy niewątpliwie zrobią karierę w bluesowym światku… Oczywiście teraz żartowałem; ale sądzę, że niebawem zagrać koncert z Pokojem Numer 3 będzie nie tyle uprzejmością, ile nobilitacją… Czas pokaże, czy mam rację.
Młodzi pokazali się także w innych kapelach, które w tym roku zagrały na May Blues Meeting Festival. Wszak niedawno Pobudka cieszyła się na swym fan-page’u: „Nie uwierzycie – nasz perkusista skończył wczoraj 16 lat!”. No i jest jeszcze gitarzysta formacji Limit Blues, syn frontmana i wokalisty tej kapeli – Pawła Wawrzeńczaka: „Paul Dablju”. „Paul” na gitarze gra „z czujem”, precyzyjnie i oszczędnie (to komplement). A w dodatku, jak pisze grupa na swojej stronie www, „może w tym roku uda mu się zdać maturę”…
Ewangelia wg św. Mateusza, czyli perły przed wieprze?
Festiwal ma pełne poparcie władz miasta i gminy (na czele z burmistrzem, Maciejem Bratborskim); ma akceptację fachowego i kompetentnego sternika imprezy – Leszka Ziętkiewicza, dyrektora tutejszego ośrodka kultury; no i ma swój spiritus movens, a mianowicie niepokornego i niespokojnego ducha, bluesmana z głową pełną pomysłów –czyli dyrektora i sponsora festiwalu: Leszka Sworowskiego.
Zatem: czy May Blues Meeting Festival w Koźminie jest imprezą niemal bezproblemową? Otóż nie. Problemem jest nikłe zainteresowanie samych koźminian. Miasteczko zamieszkuje około 7 tys. mieszkańców. Życie tutaj nie tyle biegnie, ile po prostu się toczy: ze spokojem, po wielkopolsku.
Ale czy to jest jakieś usprawiedliwienie dla niemal całkowitej nieobecności koźminian na widowni imprezy?… Przecież: wstęp wolny; piękna pogoda; sympatyczni ludzie wokół; przyjazny wieczór piątkowy i sobotni; centrum miasteczka; zapewniony catering i piwo – cóż jeszcze jest konieczne, by statystyczny mieszkaniec Koźmina choć na chwilę tutaj zajrzał? Nawet tylko z czystej ciekawości – „co tu się gra”?… Wszak akurat blues to korzenie – a więc muzyka o wielu twarzach, w której każdy może odnaleźć coś dla siebie. W dodatku w tym roku gwiazdą imprezy była ikona polskiego bluesa – legendarna Kasa Chorych. Być może był to zresztą jeden z ich ostatnich koncertów, bo Jarek Tioskow zapowiada rozwiązanie grupy.
Tymczasem ja spotkałem tutaj, owszem, przyjaciół z Katowic, Ostrowa, Poznania, Leszna, Gostynia, Krotoszyna, Kalisza, Zabrza, Wrocławia, Psar, Chorzowa – ale tubylców, czyli koźminian, było jak na lekarstwo…
Leszek Sworowski ubolewa nad tym. Pyta mnie: „No, sam powiedz, Maciejku: co ja mam zrobić? Były plakaty i ulotki. Były informacje w lokalnej prasie; była kampania w Internecie: na naszym fan-page’u i na twoim blogu. Były komunikaty w rozgłośniach radiowych – i tych internetowych, i tych w eterze… I co z tego? Nasz festiwal jest doceniony przez bluesmanów w całym kraju, którzy tu zjeżdżają – ale koźminian to on jakby w ogóle nie interesuje! Rok w rok to samo: zero frekwencji miejscowych ludzi. Aż się boję: jak długo jeszcze władze miasta i gminy będą dokładały się do finansowania imprezy, na którą przybywają głównie ludzie spoza tego miasteczka?…”
Odpowiadam: Leszku, nie denerwuj się. Burmistrz Koźmina i dyrektor GZIK-u (GZIK to, jak widać, typowo wielkopolski skrót – określający koźmiński Gminny Zespół Instytucji Kultury) doskonale wiedzą, że May Blues Meeting jest bodaj najlepszą promocją miasta i gminy w kraju. Sam przyznaj: ludzie bluesa w całej Polsce już kojarzą: „Maj?… a to chyba w Koźminie znów będzie festiwal, trzeba jechać…”. Na obecnym etapie oddanie tego festiwalu sąsiedniemu Krotoszynowi (a obaj wiemy, że Krotoszyn jest chętny) byłoby błędem strategicznym!
No, ale faktycznie: jak zainteresować Koźmin szczytną, wartościową, bluesową imprezą?… Może Czytelnicy mają jakiś pomysł?
Maciej R. Hoffmann