A tu obiecany dalszy ciąg.
Solówka, która tak zachwyciła Darka, nagrana była akurat w studio, już później, jak już pracowałem. Było tylko kilka podejść, na dwóch gitarach. Została się Kora. Jako ciekawostka - jak się słucha jednego kanału, to gitara zupełnie inaczej brzmi, a to dlatego, bo była nagrywana na dwóch róznych wzmacniaczach, jeden na EL34, drugi na 6L6. To są nazwy lamp, jakby któś nie wiedział i te 6L6, to sa kojarzone ze wzmacniaczami Fendera, a EL34 z Marshallami. Czyli brzmienie jest wypadkową brzmienia tych dwóch wzmacniaczy, 6l6, to góra i dół, a el34 to środek, a zwłaszcza ten niski środek, który daje to charakterystyczne "ciepło" a mocniej wysterowany - ten ryk. Nagrywałem to sam, co było bardzo męczące, bo musiałem ustawić sprzęt w reżyserce, mikrofony przy wzmakach, potem to włączyć (w reżyserce) i szybko biec do live roomu, nakładać gitarę i grać, czasem mi coś spadło, czasem rozłączyłem coś nogami i ogólnie dużo nerwów. Odsłuch tez miałem ustawiony tak se, bo już chciałem grać, a to ciągłe przełączanie ról mnie wykńczało. Bo to najpierw musisz być skrupulatny i analityczny, no bo jesteś "technikiem" a potem nagle masz być twórczy bo improwizujesz.
No i w tym wszystkim nie zauważyłem, że włączył mi się najbardziej chamski fuzz, jakiego mam w pedalboardzie. Na germanowych diodach, którego brzmienie nazywałem "wiertarka dentystyczna". Usłyszałem to dopiero w domu, jak odsłuchiwałem materiał. Ale stwierdziłem, że to zostawię, bo po pierwsze - podobało mi sie to co zagrałem, w sensie dźwięków, a po drugie odsłuchując do tego brzmienia sie przyzwyczaiłem. Innym tez się podoba chyba, bo w recenzji jest "pięknie brzmiąca gitara w solówce".
Z resztą takie brzmienie jest zdaje się teraz modne, głównie chyba dzięki Jackowi White i jego naśladowcom.