autor: Oldjazzman » stycznia 25, 2015, 4:53 pm
Witam forumowiczów. Ponieważ jest zapotrzebowanie na moje wspomnienie o koncercie Big City Blues to spróbuje kolejny raz o tym napisać.
A więc grając jazz tradycyjny na klarnecie w zespołach skupionych w klubie Stodoła, aby iść do przodu w poznawaniu tajników muzyki jazzowej wybrałem się na koncert w ramach Jazz Jamboree w roku 1964 do Filharmonii Narodowej. Koncert ten odbył się w Sali Koncertowej FN i prowadził go Roman Waschko. Na scenie pojawiali się i grali nasi jazzmani - Namysłowski, Trzaskowski, Ptaszyn Wróblewski, słowem nasza śmietanka oraz goście z zagranicy - Aladar Pege na kontrabasie ze swoim zespołem oraz Joachim Kuhn na klarnecie. Ten pierwszy grał na kontrabasie niemal jak na skrzypcach, wprawiając niesamowitą na owe czasy techniką nas w osłupienie. Natomiast Joachima Kuhna nie rozumiałem kompletnie. Grał bowiem w stylu Jimmi'ego Giufree free jazz. Oczywiście wszyscy na sali i ja udawaliśmy, że nawet wiemy jaki wyda z tego klarnetu dżwięk następny, bo tak nakazywał snobizm widowni. Więc do tego momentu panowie i ich panie w kreacjach zachowywali się jak na koncertach Chopinowskich. Skupienie, mądre miny itp. I jako ostatni zespół Rooman Waschko zapowiedział Big City Blues. Coś tam wygłosił przy okazji, że to zespół realizujący w Europie tournee poświęcone kulturze amerykańskiej. Wyszli na scenę i się zaczęło. Wokalista i zespół po kilku taktach spowodowali, że ta dotąd spokojna i kulturalna sala zamieniła się w porwany do niemal atawistycznego aplauzu tłum. Zaczęli ludzie tupać nogami do taktu. Byli tacy co zerwali z siebie marynarki i nimi wymachiwali. I tak to trwało przy każdym kolejnym utworze, ku zażenowaniu i bezradności porządkowych z Filharmonii. Nikt tego nawet nie próbował pohamować. Przyznam, że ja też nie moglem powstrzymać nóg przed reakcją. Przyznam, że wtedy nie wiedziałem do końca z jakimi tuzami mam do czynienia. Moja w tym czasie edukacja obejmowała takie postacie jak Armstrong, Albert Nicholas, Barney Bigard, Duke Ellington, Count Basie........itp. Więc to trochę nie ten klimat. Dopiero póżniej dotarło do mnie kto tam na tej scenie był. A przypomnę tylko, że wszystko, pomijając malutki piecyk gitarzysty było "bez prądu". Kilka dni póżniej w prasie pojawiły się recenzje tego dnia Jazz Jamboree. Wszystkie krytykowały pomysł zaproszenia tych "dzikusów z ryczącym wilkiem" na scenę. I prawdopodobnie z tego powodu więcej tam się już koncerty Jazz Jamborre nie odbyły, gdyż klangor był na ten temat dość głośny. W miesięczniku "Jazz" doczytałem się póżniej, że Howlin Woolf, Slim , Willie Dixon to postacie bluesa, które miałem zaszczyt i szczęście oglądać i słuchać na żywo, nie zdajać sobie sprawy z jakimi wielkościami miałem do czynienia. Sa tu dywagacje czy były dwa koncerty wtedy tego zespołu w Warszawie. Nie wiem. Ja bylem w Filharmonii Narodowej. I tyle na ten temat. Teraz klikam na "wyślij". Jak się nie pojawi na forum ta wypocina to chyba......"