Moje młodzieńcze uwielbienie dla dokonań zespołu zostało kolejny już raz wzmocnione.
Organizacja całej imprezy zmusiła, jak mniemam, zespół do ograniczenia instrumentarium: niewiele było klawiatur, nie było też drugiego zestawu perkusyjnego. Na bębnach zagrał, w sposób niepodlegający jakiejkolwiek dyskusji, czarnoskóry Frank Parker. Lakis wiosłował tym razem na jednej, elektrycznej gitarze. Jak zawsze – po mistrzowsku. Skrzek natomiast zadziwił chyba nie tylko mnie. Klawiszy, jak już wspomniałem, było niewiele, mnóstwo natomiast, piękne mnóstwo – gitary basowej. Mieliśmy więc powrót do źródeł – zarówno jeśli chodzi o SBB, jak i całą muzykę rockową.
Oczy i uszy wyszły mi na wierzch. To, że Anthimos jest świetnym gitarzystą, wiem od zawsze, Parker robił swoje, ale Józa przeszedł samego siebie.
Zaczęli od Odlotu, potem zagrali Memento z banalnym tryptykiem, okrojone w stosunku do płytowej wersji, ale za to z solem na gitarze elektrycznej. Wreszcie zabrzmiało Freedom With Us i słychać było, że muzykom gra się coraz lepiej, że temperatura koncertu rośnie. Kolejny numer, pochodzący z Welcome (1979) Rainbow Man, był najwspanialszym momentem tego występu.
Na bis około półtoragodzinnego występu otrzymaliśmy aktualną mutację Figo-Fago.
To wciąż potężny kawał muzyki. Ilu dwudziestolatków na świadomość, że taki zespół kiedyś ścigał się z najlepszymi na świecie, że istnieje i dziś? Pewnie niewielu...