Koncert rozpoczął się z lekkim opóźnieniem ok. 15-20 minut, a w ramach supportu można było między innymi posłuchać odtwarzanego z płyty Howlin' Wolf’a . Ok. 19:50 po zapowiedzi angielskiego konferansjera zespół wraz Knopflerem pojawił się na scenie i zaczęli tak jak wszystkie koncerty na tej trasie od „What It Is”. I muszę przyznać, pomijając kilkukrotne charczenie w głośnikach, że miałem wrażenie, że zaczęli zupełnie bez werwy i emocji. Jak dla mnie tam gdzie siedziałem (płyta przód) było troszkę za cicho. Generalnie pierwsze utwory jakoś zupełnie bez emocji przyjąłem “Corned Beef City” “Privateering” “Father and Son” “Hillfarmer’s Blues” “5.15 AM”.
Dla mnie zaczęło się coś dziać od rhythm’n’bluesowego „I Used to Could”. I właśnie najbardziej mi szkoda, że nie można zobaczyć Knopflera w tym repertuarze w większym wymiarze. Potem poleciało „Romeo and Juliet” czyli jeden z hitów który niejako wpisany jest w cenę biletów, a nie ma co ukrywać że grając trasy w salach po 10tyś. ludzi przynajmniej połowa jest pierwszy raz lub przyszła po to aby odsłuchać przebojów. I o ile Romeo and Juliet” w wersji koncertowej bardzo lubię to kolejny chyba najbardziej sztandarowy utwór czyli „Sultans of swing” od kilkunastu lat Mark wykonuje w stylu który bardzo średnio trawie.
Jednak zaraz po „SoS” zagrali mój ulubiony rhythm’n’blues z ostatniej płyty czyli „Gator Blood” i jak dla mnie było bardzo pięknie. Nie mogło zabraknąć chyba już jednego z koncertowych pewniaków „Postcards from Paraguay” oraz kolejnej pieśni z elementami folkowymi „Haul Away” gdzie znakomicie wypadają muzycy towarzyszący Knopflerowi i z wielką przyjemnością można posłuchać grania mocno zahaczającego o folk. I to właśnie John McCusker – skrzypce, Glenn Worf – kontrabas, Ian Thomas-perkusja byli bohaterami moim zdaniem najpiękniejszego momentu podczas koncertu czyli pięknie rozimprowizowanej końcówki „Marbletown” gdzie włączył się również na gitarze akustycznej Knopfler. John McCusker zagrał fantastycznie na skrzypach pokazując, że nie trzeba grać na tym instrumencie udając gitarę elektryczna aby pokazać wirtuozerie publiczności „nieklasycznej”. Razem z Glenn’em świetnie improwizowali i brzmiało to jak w klubie dla 100 a nie dla kilkunastu tysięcy ludzi. Moim zdaniem gdyby koncert składał się z większej ilości takiej muzyki byłoby to zdecydowanie ciekawsze wydarzenie muzyczne.
No ale ludzie chcą przebojów a więc potem mamy kolejnego koncertowego pewniaka który znakomicie się sprawdza na dużych koncertach „Speedway at Nazareth”. A zaraz po nim kolejny ważny utwór i jak dla mnie to z tzw. przebojów mogłoby być właśnie tylko „Telegraph Road” to prawdziwy koncertowy „killer”. Na bis zagrali „Brothers in Arms” a więc chyba ktoś kto oczekiwał przebojów raczej nie mógł czuć się oszukany a koncert zamknęło „So Far Away” które doskonale wpisuje się na taką okoliczność. W sumie dwie godzinny znakomitej muzyki, Knopfler trochę jakby z dużym dystansem i mało „rozmowny” z publicznością, ale ten typ tak ma
I ważna informacja dla fanów J.B., na tej trasie Mark przerzuca więcej gitar w czasie koncertu niż „nasz mistrz”