Czlowiek, ktory zmienil setliste Mulowi...
Witajcie. Jeszcze na dobre nie ochlonalem po wroclawskim koncercie a dostalem od Mula nowa dawke emocji i porazajacych dzwiekow wczoraj w Hannoverze.
Dwa koncerty, oba rozne w budowaniu nastroju, w zestawie utworow, reakcji publiki i oba mocne i pelne mistrzowskiego grania.
Nasz Mule jest bezkompromisowy w tym jak nas traktuje. Daje z siebie wszystko. A my mamy taka mnogosc muzycznyych kaskad, ze kiedy spada na nas jedna nawala kipiacych nutek i jakos potem do siebie trzeba dochodzic, a juz mamy kolejna lawine jeszcze piekniejszej muzycznej kipieli.
Wczoraj coz to byl za wieczor.... Od czego tu zaczac..?
Zagrali dwa nowe kawalki. Oba wysminite. Jeden klimatem pasowalby do plyt Mule czy Dose. Czad i tyle. Drugi spokojniejszy, zblizony stylistycznie do Man in Motion i z piekna solowka Warrena. Juz wiem, ze nowy album bedzie dobry.
Juz na poczatku zaznaczylem swoja obecnosc wymachujac moim Catfishowo-Bluesowym transparentem i wykrzykujac upragniony tytul. Reakcja Warrena bylo przyjazne spojrzenie na mnie i usmiech. Ale Catfisha nie bylo.... Coz nie wolno sie zniechecac. Ja robilem swoje a chlopaki swoje. I nagle, kiedy skonczyli grac chyba trzeci kawalek, Warren zaczal wydawac instrukcje czym, wyraznie bylo widac, zaskoczyl kolegow. Po chwili zamieszania w zespole poplynal Catfish Blues. Odplynalem na przestworza oceanow ... Zagrali to genialnie z pelnym ekspresji solo Warrena a kiedy skonczyli Warren wskazal mnie palcem usmiechac sie w gescie, ze zagrali to specjalnie po mej prosbie. I tak zmienilem setliste Mulowi
Odnoszac sie do kwestii ewentualnych animozji w zespole, o ile rzeczywiscie sa, to wczoraj tego w ogole nie bylo widac i slychac. Jorgen z Dannym co roz usmiechali sie do siebie i bylo widac , ze jest miedzy nimi chemia. Wprawdzie Danny jak to jajcarz troche himeryczny okazywal swe niezadowolenie technicznemu by po chwili z usmiechem pic z nim z jednej butelki napoj.
Jorgen mial swoja solowke i to taka, ktorej Allen by sie powstydzil. W czasie trwania chyba Thorazine rzucil piorko i palcami zasowal po strunach. Oczywiscie Warren po tej serii basowej furii dodal tylko: Jorgen Carlson on the bass a my zaryczelismy z zachwytu.
Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek.
Na bis Mule wyszedl nie sam... Zgadnac nie trudno kto pojawil sie z nimi.... Juz wiecie? Tak byl z nimi Betts , ale nie Dickey a jego syn Duane i polecieli z Soulshine. Nie mialem juz sil krzyczec z radosci. Mlody Betts to kopia ojca. Podobne zagrywki gitarowe, ta sama mimika twarzy, sopre podobienstwo wizualne i patrzac na pojedynek gitar Warrena z Duanem dostawalem dreszczy. Warren powiedzial o nim ze to jego przyjaciel i zarazem syn jego przyjaciela Dickeya zachecajac do przyjscia dzis na koncert DBband. Licze na to, ze dzis w nocy ote sie nie tylko o legende, ale i historie jesli obaj panowie Dickey i Warren znow wspolnie zagraja.
Na sam koniec wszedl w miejsce Duana inny z gitarzystow z zespolu
Dickeya i harmonijkarz. To bylo dobicie publiki. Ostatni cios po ktorym do teraz szybuje w przestworzach pozytywnych emocji.
Mily akcent dla nas. Otorz
Brian, techniczny Warrena, caly czas paradowal z plakietka agencji Tangerine. Musialo im sie u nas podobac.