autor: jj jogi » lutego 28, 2012, 9:37 am
Dzień dobry. Moja refleksja po Solówce - właściwie to chcę zwrócić uwagę słuchaczy na nowe zjawisko które dotyczy wykonawców, organizatorów no i publiczności również.
Zawsze było tak: na festiwalach występowało kilku wykonawców - program wieczoru układany był tak ze najpierw tzw. support, ewentualnie wykonawca mniej utytuowany, potem napięcie rośnie aż do wystepu gwiazdy. To logiczne - wielkość czcionek w nazwie wykonawców na plakacie jak i kwoty wynagrodzeń również odzwierciedlały ten układ - i to jest zrozumiałe. Młode czy mniej utytuowane kapele miały szansę pokazać się publiczności, zagrać przed gwiazdą czyli przygotować publiczność na "danie główne". Jednak od pewnego czasu (3-4 lat) pojawiło się na polskich bluesowych festiwalach ciekawe zjawisko - tę kolejność coraz częściej się odwraca. Gwiazda na początku albo gdzieś w środku - potem supporty. Ciekawe... Na "Solówce" też tak sie stało - J.J. Band wylądował na końcu programu choć planowo mieliśmy zagrać wcześniej. Wieczorem zostałem "gorącymi" telefonami od Lecha Bekularda poinformowany o tym. Występ po trzech utytuowanych artystach - Leszku Cichońskim, Śląskiej Grupie i Marku Radulim to nic fajnego, tego nikt nie udźwignie. To nie fałszywa skromność tylko realna ocena sytuacji - młodej kapeli (bo to spotyka często młodych wykonawców których można "przerzucić" na sam koniec występów) robi się tzw. "niedźwiedzią przysługę" - to nie jest fajne. Gwiazda to gwiazda - powinna kończyć występ. Punkt kulminacyjny to punkt kulminacyjny, odwracanie tego to granie na emocjach publiczności i wykonawców. Skąd się to bierze? Myślę ze szybko uczymy sie od zagranicznych wykonawców którzy występując w Polsce jako gwiazdy na skutek przeładowania programu festiwali (zbyt dużej ilości wykonawców) oraz naszej jakże polskiej niepunktualności, przedłużania występów, problemów itp.. itd... lądowali na scenie zbyt późno, grali dla zmęczonej już publiczności i zaczęli domagać się wystepów o bardziej korzystnej porze co jest zrozumiałe. Przerzucano więc jednego lub dwóch wykonawców mających zagrać wcześniej na koniec po gwieździe by "zaoszczędzić" dwie - trzy godzinki i umieścić gwiazdę wcześniej. A młodzi grali potem dla wychodzącej z sali czy amfiteatru publiki która dostała juz to co chciała. No i tak też się stało na Solówce. Publika była już podmęczona a poza tym to wystep trio Marka Radulego był tym na co wszyscy czekali. Dla J.J. Band występ przed trio byłby zaszczytem - po trio to już jakieś nieporozumienie. Taki np. Benek Kunicki już poszedł po rozum do głowy - zaprasza po trzech wykonawców na każdy dzień festiwalu Jimiway i wszystko działa jak trzeba, napięcie podczas wieczoru rośnie, osiąga punkt kulminacyjny podczas wystepu gwiazdy i jest wszystko ok. Łatwiej o punktualność. Wszystko kończy sie o rozsądnej godzinie, potem można pojammować i dobrze się bawić. Myślę ze organizatorzy festiwali powinni zwrócić szczególną uwagę na rozsądne układanie programu bo proceder przestawiania programu pojawia sie coraz częściej i robi niedobrą robotę. Na koniec - dzięki za wspólne chwile w Nowej Soli i do zobaczenia na koncertach! Pozdrowienia.