autor: Marek "Dziki" » czerwca 17, 2011, 11:37 pm
Pozwoliłm sobie sporządzić sprawozdanie z Warsztatów Bluesowych które prowadził Marek Makaron w Salonie Muzycznym "Pianoforte" w Chorzowie w dniu 15 czerwca. Impreza bardzo fajna. Szkoda jedynie, że mało rozreklamowana. Zapewne część z Was już wie czego można się spodziewać po moich sprawozdaniach.
Postanowiłem także otworzyć nowy wątek, albowiem było to wydarzenie swego rodzaju, a nie publikowć go w Dziale "Kawiarenka" w moim wątku albowiem tam są zamieszczane moje osobiste wymysły. Do czytania i komentowania których zapraszam.
Warsztaty Bluesowe Marka Makarona cz.I
według Marka "Dzikiego" O.
Jakoś tak kilka dni temu a dokładnie wedle poniedziałku. Odprowadzając do Szkoły Muzycznej w mieście Chorzowie moją młodszą gwiazdę (znaczy się córkę, bo starsza to żona), rzucił mi się na oczy plakat niniejszej mniej więcej treści:
„15 czerwca koło środy we w sklepie z narządami muzycznymi we Chorzowie, niejaki Marek z Makaronów warsztaty muzykanckie na gitarze uskuteczni. I że wiedzę gry gitarowej różnymi dziwnymi technikami mającym interes własnoręcznie zapodawał będzie. Samo to już brzmiało prawie jakby miał mieć wykład z Kamasutry albo jeszcze lepiej. Se pomyślałem, zdało by się iść. Napisałem jeszcze do Makarona na priva na OB (nie lubię tego skrótu, bo mi się z tamponami kojarzy) czy aby to nie jest jaka ściema i po otrzymaniu solennego zapewnienia , że świndel to żaden nie jest i on bankowo własną osobą stawi się we wskazanym na plakacie miejscu (nie będę podawał adresu bo to byłaby proktoreklama. Łoj przepraszam najmocni. Się przejęzyczyłem. Kryptoreklama oczywiście. Strony mnie się pomyliły) gdzie będzie nauczał ociemniałych gitarowo i własne tajniki tajemne gry na owym instrumencie przekazywał z ustów do ustów lub jak kto woli z gryfa na gryf. Bezpośrednio. Noooo....pomyślałem miodzio. Będzie okazja wielokrotna. Trza iść koniecznie. Wielokrotna bo:
Po pierwsze primo: Marka wcześniej nie znałem inaczej jak ze słuchu i ze pisma czyli YT i forum.
Po drugie primo: Ciekaw byłem okrutnie tychże tajemnych sztuk pogrywania. Sam grywam dziwnymi technikami z nazwy podobnemi do tych z plakatu. Ale, pomyślałem. Może na starość się jeszcze człowiek czego mądrego nauczy. Na to nigdy nie jest za późno. No chyba, ze rozum już więcy wiedzy przyjąć nie chce, bo albo taki mądry jak za przeproszeniem geniuś, albo już taki sparciały ze starości.
Po trzecie primo: I tak nie miałem nic i mądrzejszego do roboty, bo kłótnie na forum o fałszerstwa sceniczne już mnie się znudziły i leń mnie ogarnął i nie chciało mi się nowego projektu graficznego na pudło do modelu samolotu zaczynać. Choć kasa stygnie i czeka. Kasa jednakowoż to nie wszystko i kulturalne uduchowienie tyż ważna rzecz. A poza tym Makaron swoje prawa ma. Trza chłopa odwiedzić i już.
Parę innych okazji jeszcze by się znalazło, ale nie chcę Was w tem miejscu dupy vel. gitary na lewo zawracać, albo przerywać snu jeśli już śpicie. Kupiłem se bilet za piątala (Pan ze sklepu jak na prawdziwego handlowca przystało stwierdził, że to już ostatni, więc poczułem się jak wybraniec losu) i schowałem na sercu.
Jak już wspomniałem 15 czerwca we środę punktualnie o godzinie szusmej ( czyli według radia Izrael 17.00 czasu lokalnego) rozwarłem odrzwia salonu muzycznego we Chorzowie mieście i wlazłem byłem do środka. Zanim wlazłem, to się trochę martwiłem, bo myślę sobie jak ja kupiłem ostatni bilet, to pewnie będzie tłum ludzi i będzie jak na tym Jam Session w Radzyniu, na LW&B co to go wcześni we sprawozdaniu schlastałem okrutnie, że aż z rozpędu bez przypadek się Dziadkowi Władkowi dostało (se nie mogę tego Władku wydarować do dziś. Siedzi to we mnie jak koklusz jaki. Musimy se razem dusze czym zdezynfekować w tym Kobiórze, to mi przejdzie ) . No dobra wracamy do tomaty ( kurde ja ciągle o tym Kobiórze longiem bredzę) (Upss...S'il vous plaît pardonnez-moi. Meine Dammen und Herren) do tematu.
Jakem już tam wlazł do tego salonu, patrzę, na ścisnach wiszą rzędem gitary różnego autoramentu i prowienięcyji w regałach mnóstwo innych muzycznych narządów niektórych o nie wiadomym i zgoła dwznacznym przeznaczeniu. Dali było jak we wierszu Tuwima o lokomotywie. Dwa czarne fortepiany i cały tłum.......krzeseł. Myślę sobie no kurde za wcześnie przyszedłem. Na to radio Izrael liczyć nie można. Zawsze z czasem coś popieprzą. U nich to tak zawsze. Zaczęło się jak wysłali drużynę piłkarską na mistrzostwa Europy. Nie pamiętam już w jaką piłkę te mistrzostwa były, (najpewni w palanta) ale to mało ważne. Ważniejsze, że im się chyba przyroda z giełogafią pomyliła. No luuuuu....dzie gdzie oni do Europy.To, to, to tak jakbymy MY Polacy mówili, że mieszkamy w stanach. Noo...o. Najprędzy w Kazachstanie chyba. Tak im do Europy. Zaś zboczyłem......... z tematu.
No więc. Tak patrze dali, patrze ludzi ni ma. Nieeee....no parę widzę. No parę, dokładnie, bo ze przoda siedzi sobie jedna dziewczynka i jeden chłopiec. Tak na oko po 15 lat każde. Siedzą sztywno na baczność uzbrojeni w gitary. Pomyślałem sobie . Kurde ile oni musieli tych biletów nadrukować skoro ja kupiłem ostatni a jest.... raz, dwa, no ze mną i z Makaronem i kolegą handlowcem za ladą pięć osób. (później się okazało jednak, ze jest sześć. Jeden był taki utajniony trochę) Te młode z przodu siedzą sztywno. Trzymają te instrumenty mocno jakby kałasznikowy w ręcach na warcie trzymali (Lufa do góry. Lewa ręka na lufie prawa na kolbie). Gryf do góry jak lufa. Lewa ręka na gryfie. Prawa na pudle. Pierwsze skojarzenie. PIONIERZY !!!!! jak mamę kocham . Pionierzy, wczesne lata pięćdziesiąte, Stalinogród zamiast Katowic. Normalnie wzruszenie mi gardło ścisnęło. Oczy nabiegły łzami. Nic tylko krzyknąć DO.....HYMNU !!!!! i zaintonować.
„Na ch....nam swoboda
Ruskwo naroda
Gdy nie ma co palić
I nie ma co pić...
Matko jedyna jak tych dwoje wyglądało. Tylko czerwonych chust i białych koszul im brakowało. Ech.....te czasy. Ale opanowałem się szybko.
Makarona poznałem od razu . Trudno go z resztą nie poznać. Jest tak charakterystyczny, że jego to chyba nawet Papuasy znają. Podeszłem bliżej. Wstał wyciągnął rękę na powitanie. Ja też.
- Cześć. Marek – rzucił
- Cześć. Marek- odparłem jak echo (pewnie przez chwilę pomyślał, że mu się bekło, tak podwójnie.) wymieniliśmy uściski.........i w tej samej chwili zobaczyłem jeszcze jednego gościa. Siedział na krześle z gitarą elektryczną skulony tak, że gryfem ciorał po podłodze. Znaczy się skupiony był bardzo.
Żeby z tym przywitaniem tak kretyńsko nie wyszło, Że to niby przedrzeźniam kolegę, dodałem jeszcze To ja pisałem do Ciebie na priva.
-Oooo..... Dziki - ucieszył się. No i po przywitaniu. Z punktu zostalimy kumplami. Tak to się załatwia w nowoczesny Europie. Ja. Żeby nie przeszkadzać swoją obszerną osobą siadłem na dwóch stołkach w pierwszym rzędzie, tak w kąciku. Wcisnąłem się między jakiesi wzmacniacze i beobachtuję, znaczy się lukam na wszystko i chłonę wiedzę.
Zaczynają się warsztaty. Makaron wita się z „ogółem” Potem zwraca się do młodzieży mniej więcej w te słowa. „Dzisiaj poznacie tajniki gry na gitarze taką specjalną techniką która nazywa się „Fingerstyle”. Młodzi siedzą jak zaczarowani. Normalnie statuje. Nawet nie mrugną. Chyba im nawet krew przestała płynąć w żyłach, żeby przypadkiem nie zagłuszyć swoim szumem słów mistrza. Marek patrzy na nich. Ściana. Rzuca hasłem.
- Czy umiecie grać na gitarze?
A młodzi w tym momencie. BACH!!!!! Oczy wywinięte do góry, aż pod sklepienie mózgoczaszki i myślą Normalnie widać jak im się te trybiki w tych dziecięcych rozumkach zazębiają jeden o drugi, drugi o trzeci, trzeci o...... koło pasowe, czuje się te wibracje tych silniczków krokowych pracujących pełną mocą, tych układów chłodzących walczących na granicy przeciążenia. Normalnie, namacalnie czuje się jak wciskają w te swoją wewnętrzną klawiaturę tych swoich mózgo-komputerów polecenie „Nauka gry na gitarze” nastepnie press button szukaj, potem dup w enter i dalej lecimy po wszystkich możliwych pamięciach i dyskach: wewnętrznych, twardych miętkich, szyjnych, lędźwiowych na kości ogonowej kończąc. Wracają w przeszłość przeszukując historię swojego życia cofając się prawie do niemowlęctwa w usilnych staraniach znalezienia chasła. BACH!!!
- Eee...... chyba nie – pada jednocześnie z obu ust odpowiedź.
O.K. Marek, siła spokoju.
-A może znacie jakieś akordy? - kolejne pytanie Makarona.
I znowu BACH!!! i cały proces od nowa oczy, szukaj, enter, pełna moc aparatury. Szukanie, szukanie. szukanie, szukanie... u chłopca wyskoczyło w międzyczasie powiadomienie „Fatal error” dziewczynka walczy dalej, Jest jak w transie. Cała drży z wysiłku. Jak by była w hipnozie, albo ją poniosło, bo chyba przenosi się z szukaniem do poprzedniego życia i po chwili. BACH!!!
I znowu jednogłośnie
- Eee...... chyba nie.
A Makaron..... full professional. Pełny spokój, opanowanie. Ja kwiczę ze śmiechu schowany za wzmacniaczami. Szkoda mi młodych, bo chętni i za to im chwała, ale sytuacja jest tak komiczna, że nie da się opanować śmiechu. A Makaron spokojnie nawija dalej.
- Dobra, zacznijmy inaczej. Czy wiecie, co to jest strój otwarty?
I znowu....ale tym razem procesory młodych nauczone doświadczeniem poprzednich zdarzeń bezbłędnie kojarzą odpowiedź. I młodzi od razu rzucają jednogłośnie.
- Eee...... chyba nie.
Ja w międzyczasie, chociaż znałem w zasadzie odpowiedź spytałem Marka. Czy to, że ten strój otwarty to D-dur jest spowodowany możliwościami głosowymi? To tak, żeby rozładować atmosferę. Otrzymawszy potwierdzającą odpowiedź, czekałem dalej na rozwój sytuacji. W trakcie tych zmagań z materią i pamięcią młodocianych muzyków przybyło parę osób. Bardziej słuchaczów, niż aktywistów. Z tym, że tom razom, to parę oznaczało kilka osób, a nie dwoje. Kolega „Skulony” tymczasem wydobywał ze swojej gitary dźwięki dość miłe dla ucha. Twierdził, że uczył się gry na gitarze od jazzmanów. Jak sam twierdził jeszcze mu wiele brakuje i zapewne miał rację, jednakowoż posługiwał się gitarą jako narządem dość sprawnie. Tymczasem trzeba było zająć czymś młodzież więc Marek Makaron najpierw zasadniczo omówił zagadnienie stroju otwartego D-dur. Wyjaśnił młodym, żeby w stroju otwartym dobrze zagrać na gitarze należy tąże rozstroić. W młodych jakby piorun trzasnął. W jednej chwili zawalił im się w zatęchłe ruiny pełne gruzu cały wyimaginowany świat strojenia gitar, albowiem okazało się , że trzydniowy wysiłek ich, ich rodzin oraz znajomych , którzy pomagali stroić gitary mogą sobie w buty włożyć. Przy okazji dowiedzieli się, żę jak rozstroją swe instrumenta do D-duru , to wydobycie z nich sensownego brzmienia jest proste jak świński ogon. Jakkolwiek nie położymy paluchi na gryfie, to będzie miodzio . I wte i we wte. Z dołu do góry i z góry na dół. Jeden palec wystarczy, żeby przy ognisku rwać laski, albo w przypadku koleżanki wbijać kolesi w ziemię. To w kwestji podstaw lewej ręki. Z prawą już było gorzej. Jak tu wyjaśnić początkującym technikę „fingerstylu” . No generalnie tak, że każden jeden palec walczy ze strunami na swój indywidualny i jak najbardziej pokrętny sposób. Czyli to tak jakby jednocześnie palcami u jednej ręki dłubać w nosie, drapać się za uchem i głaskać po głowie. I każdą z tych czynności należy zrobić perfekcyjnie i nieprzypadkowo. Mógłbym przytoczyć jeszcze inne porównanie, ale na bąd, co badź publicznym forum nie uchodzi. Zadał więc Makaron ćwiczenie takie jedno młodzieży, aby ich czymś zająć na dłużej. Mieli kciukiem naprzemiennie z basowych strun wydobywać brzmienia godne ludzkiego ucha. Innymi zaś palcyma mieli pogrywać na wybranej wcześniej reszcie strun. Przy tym rzecz najważniejsza. Należało to robić w tak skoordynoany sposób, aby nie zamotać palców swych w w/w struny do tego stopnia, by jedyną możliwością ich rozplątania była amputacja dłoni w nadgarstku. Młodzież ochoczo zabrała się do pracy, a w tym czasie kolega „Skulony”, któren już zdążył swoją gitarę rozstroić do D-duru rozpoczął manewry gryfowe i fingerpicking. A, że gość był pojętny, to z minuty na minutę widać było efekty „kombinacji alpejskich” na rozstrojoną gitarę i palce. Ja siedzący z boku troszku zacząłem się nudzić, albowiem gra na otwartym stroju jak i typowy fingerstyle nie jest mi całkowicie sztuką obcą (noooo.......Makaronowi jeszcze technicznie nie dorównuję, ale jak troszkę więcej poćwiczę lub raczej jeśli będę ćwiczył systematycznie, to za niedługo poczuje i on ciepły oddech na plecach. Brakuje niewiele.). Wylazłem więc zza wzmacniaczy i poszedłem się spytać specjalisty od sprzedaży czy mogę ewentualnie skorzystać z którejś z gitar . Usłyszałem w zamian . A proszę bardzo z którejkolwiek ze sklepu. Nooooo..... to jest zawodowe podejście do rzeczy. Poszedłem więc do stojaka i wybrałem pierwszą z brzegu gitrę klasyczną. Przyznam, że lubię grać bluesa na klasyku fingerstylem. Ciekawie brzmi. No niestety. Po dostrojeniu intrumentu okazało się, że jeszcze nie jest „wyleżakowany” i struny jak się szybko stroją, tak szybko się rozstrajają. Moja gra na tejże gitarze polegała więc bardziej na wyścigu z czasem niż na rozsądnej grze. Próbując coś sensownego zagrać musiałem jednocześnie co chwila dostrajać gitarę w tempie takim, aby gra była w miarę logiczna. A fałsze jakie dobywałem z instrumentu były jak najbardziej zamierzone. Skutkiem takiego stanu rzeczy ruchy mojej ręki lewej po gryfie były tak szybkie jak nie przymierzając przmieszczanie się mikrofonu na słynnym już Jam Session w Radzyniu. Zapewne w efekcie takiego postępowania czyli grania z jednoczesnym strojeniem w takim tempie, iż praktycznie ręka moja stała się „invisible hand” Marek wziął był za jakąś niespotykaną technikę gry. Jego słowa „Ale wymiatasz” nie tyle mnie pokrzepiły duchowo i podbudowały moralnie ile wprawiły w lekkie zakłopotanie. Może i nie gram najgorzej, ale gdzie mi tam do niego. Skutek tego był taki, że po kilkunastu minutach grania, byłem zziajany jak królik. Młodzi tym czasem zapamiętale i z determinacją rytmicznie pracowali nad swoimi gitarami. Oczy nabiegły im krwią, oddech stał się krótki i chrapliwy. Zęby od czasu do czasu połyskiwały spoza złością unoszonych warg, ale nie dawali za wygraną. Płatki białej piany co chwila opadały im z ust na podłogę. Kol. „Skulony” powoli zaczął się zwijać i żegnać. A my. Oba Marki. Jakby w pełnym synchronie rzuciliśmy hasło. To co, idziemy zapalić?
Pozdrawiam Marek Orłowski