To bylo dla mnie kilka zwariowanych dni.
Wishbone Ash zawladnelo moimi wszystkimi odtwarzaczami, moje plany czasowe zostaly dostosowane do ich dwoch koncertow...
W Toruniu, w studenckim klubie OdNowa powalili mnie po prostu...rozjechali walcem. To byl pelen odlot, gdzie jedynym 'dopalaczem' byla muzyka.
Ale po kolei...
Shawn Kellerman
Mialem okazje go wreszcie uslyszec, bo z niewiadomych powodow, mimo anonsu na bilecie w warszawie nie mielismy takowej okazji... Coz... Bardzo solidne granie, swietnie gra gosciu na gitarze i rzeczywiscie bardzo oryginalny z niego czlek. Mnie jednak jego muzyka nie przekonala. Taki blues/boogie w rockowej konwencji w ogole mnie nie kreci...
Posluchalem jednak troche i pobujalem sie troche, jednoczesnie reflektujac sie, ze popelnilem blad...Nie zabralem swoich zatyczek do uszu. Bylo glosno, ale nie to bylo najgorsze. Mimo, ze wszystko brzmialo w porzadku, kilka czestotliwosci powodowalo, ze przed wszytskim wokal brzmial twardo i nieprzyjemnie. Ale od czego jest paier toaletowy w toaelcie he he. Tak swoja droga polecam tak w ogole zabieranie zatyczek na wszelkie koncerty- bywaja bardzo pomocne...
Shawn mnie juz nie przekownywal, wiec udalem sie do zespolowego sklepiku, gdzie spotkalem kolege, ktory na tej trasie gra z WA na kongach, mandolinie... Siedzial tam razem ze swoja polowica, ktora tego dobytku pilnowala. Milo sie z nimi gawedzilo.
Aynsley- bo tak sie kolega nazywa, to jak pozniej sie dowiedzialem syn (sic!)
Andy'ego! Podpytalem go ocich soundman'a, bo zaintrygowalo mnie, to co napisal
Brzoza. I jest tak: do 10 lat jezdzi z nimi ten sam czlowiek odpowiedzialny za dzwiek. Jak mi powiedzial, to bardzo 'trusted guy'...Podejrzewam wiec, ze moze w Parlamencie gdzies sie zazgubil i nie zdazyl na poczatek koncertu...Dlatego moze mamrotal, to co Brzoza napisales.
Zachwyceni sa Polska i uwaga- stwierdzili, ze Polacy to bardzo usmiechniety narod! I mowili to amerykanie (obydwoje sa z NY)!!!
Nadszedl czas koncertu...Z kulkami z 'tasmy zbawienia' w uszach zameldowalem sie przed scena...
To byl totalny odlot!!!
Blowin' Free...
F*U*B*B...inne hity z
Argus...
Co ja sie nabujalem na tym koncercie, tago mi nikt nie oidbierze
...
Cudownie bylo sluchac... i patrzec jak Andy Powell i spolka bawia sie muzyka, jaka radosc im to sprawia. Tlum moze mniej entuzjastyczny i bardziej statyczny niz w Warszawie, jak zawsz eozywial sie na stare kawalki z Argus'a. Rozumiem tych, dla ktorych trzy pierwsze plyty sa wyznacznikiem tej legendy. Ja jestem ich zagorzalym fanem i oczywiscie majac swoje subiektywne odczucia, uwazam jedne albumy za lepsze inne za gorsze. Powiem szczerze, ze w warszawie, tez bylem chwilami 'przyklapniety' jak grali numery
The Power czy
Northern Lights. Jednak w miescie piernikow zawladneli mna zupelnie.
Twin Leads Guitar wbily mnie w ziemie i jednoczesnie daly taki odlot. Wszytko brzmialo swietnie, jak zamknalem oczy to mnialem wrazenie, ze unosze sie z dzwiekami gitar
Muddy'iego i
Andy'ego...
Muddy...przekonal mnie do siebie w zupelnosci. Jest po prostu niesamowity.
Andy- klasa sama w sobie. Ocalaeniec ery rock'n'roll'a...Swietny kontakt ze sluchaczami, te jego miny rzucane sluchaczom, przesympatyczne
Wszystko to sprawia, ze moim zdaniem
Wishbone Ash brzmi dobrze jak nigdy, co nie znaczy, ze kiedys brzmialo zle... Andy wzial na siebie nie lada wyzwanie, zeby spiewac wszystkie te numery pierowtnie wykonywane przez
Ted'a i
Martin'a. I robi to swietnie...
W Toruniu mialem wrazenie, ze gra im sie lepiej, z wiekszym polotem. W
Phoenix troche pojamowali, nie stroniac od rytmow reagge
Znowu mnie zmiazdzyli tym numerem...
Oczywiscie wszystko na luzie, usmiechnieci i wyluzowani. w
F*U*B*B* Andy znowu sie omsknal na wstepie, lecz tylko usmiechnal sie po nosem i pokrecil glowa. Zreszta za kazdym razem jak cos sie dzialo nipozadanego na scenie tak wlasnie panowie na to reagowali, patrzyli sie na siebie i usmiechali. Klasa...
Te dwie godziny przelecialy bardzo szybko. Za szybko. A na bis- prezent-
Persephone. Gdybyscie widzieli ta reakcje gdy ANdy zapoiwedzial ten kawalek. To musiala byc spontaniczna decyzja w trakcie tego tour po Polsce. Widac bylo jak ciezko sie spiewa Andy'emu ten numer, co nie znaczy, ze zrobil to zle. Ale troche sie nameczyl. Muddy'emu tez sie reka omskenela w solowce (oczywiscie wybrnal i usmiechnal sie do Andy'ego).
Zeby nie bylo- zagrali ten numer zwietnie, gitarowe partie Andy'ego byly pomprostu rewelacyjne... To bylo wspaniale uwienczenie wieczoru.
I coz, koniec. Po krotkiej wizycie w merch'u, gdzie Andy w wyniku pewnego incydentu byl bardzo krotko, przy dzwiekach taj wspanialej kapeli wyruszylem w nocna droge do warszawy...
To byly niezapomniane dwa koncerty, gdzie po raz kolejny udowodnilem sobie co znaczy dla mnie
Wishbone Ash.
Jak powiedizal Ben Granfeld na jubileuszowym koncercie w Londynie: