Posener, absolutnie nie zamierzam się z Tobą spierać, raczej pół-żartem się odezwałem i zgadzam się z wiekszoscią tego, co piszesz, bo jakżeby inaczej? Myślę jednak, zupełnie serio, że nie doceniasz wpływu swojej fachowej wiedzy muzycznej i fascynacji gitarą na słuchanie. Zgoda, obiektywnie prawie nikt nie zagra na takim poziomie jak Jeff Beck Group czy Lukather. Ale pisząc to automatycznie zakładasz obiektywny odbiór słuchacza i jego koncentrację na gitarze. Kupiłem koncert Jeffa Becka z klubu Ronniego Scotta miedzy innymi na podstawie Twojej rekomendacji (dodam, że nie był to pierwszy ani ostatni tego typu raz, bo bardzo cenię sobie zawsze Twoją fachową opinię
). Słucham go jednak znacznie rzadziej niż wielu teoretycznie słabszych płyt, do których z różnych, może irracjonalnych powodów mam cieplejszy stosunek. I cóż ja na to poradzę?
Na podobnej zasadzie pisałeś kiedyś, że Led Zeppelin to kapela wszechczasów i nie ma o czym dyskutować. A jednak jest. Bo jeśli ktoś, jak ja jest wielbicielem hammonda, to jest dla niego oczywiste, że Lord z Deep Purple czy wspomniany Brian Auger rozkładał Jonesa na łopatki. Pod względem wykorzystania instrumentów dętych też Zeppsi nie błyszczeli i już można ulokować wyżej Colosseum, BS&T, Chicago czy Chase. Harmonijka? Kolejne bandy. Plant pięknie śpiewał? Owszem, jak na... faceta. Bo przecież nikt nie zastąpi na wokalu babki z seksownym głosem, prawda? Gitara Page'a? Super, ale tylko jedna. Słodkie współbrzmienie dwu gitarzystów, ich naprzemnienne solówki - to jest to: ABB, Wishbone Ash. Mógłbym prawie w nieskończoność wymieniać grupy "lepsze" od Led Zeppelin na tej samej zasadzie: skupiając się na elementach, które w LZ były kompletnie nieobecne bądź drugorzędne. Ale oczywiście nie o to mi chodzi, żeby ich deprecjonowac, byli przecież wielcy (i tak naprawdę to wolę ich od wiekszości wyżej wymienionych), tylko żeby pokazać, jak kompletnie inny zestaw kryteriów można przyjąć i jak inne będą wtedy oceny. To samo tyczy się wyższości Lukathera i Jeffa Becka nad resztą.
A wracając do tematu - oczywiście, że Lukather jest znakomity. Mnie najbardziej urzeka to połącznie lekkich AOR-owych piosenek z jazzrockowymi wycieczkami. Albo hardrockowy riff, a potem odjazd w zupełnie innym kierunku... To genialne pogodzenie rockowej przebojowości z wyrafinowaniem arażacji i partii solowych, zmiany rytmu które intrygują, ale nie odbierają wdzięku i przystępności melodiom - za to najbardziej lubię Lukathera i niech nam gra jak najdłużej.
A dlaczego nikt na forum wcześniej nie napisał? Któż to wie. Ty złamałeś nogę, kto inny przez miesiąc pracował całe noce, a jeszcze inny nie lubi inicjować nowych wątków albo odcięło go od Internetu. Nie jesteśmy instytucją z określonymi osobami odpowiedzialnymi za określone wątki muzyczne, tylko lużną grupą słuchaczy, często leniwych lub zajętych akurat czym innym. Ot, życie.
Pozdrawiam serdecznie, w tle słuchając utworu-duetu Lukathera z Brucem Kulickiem (w sekcji Jimmy Haslip i Kenny Aronoff).