Antek Krupa "ostatni blues"
Prawdopodobnie woli, by mówiono na niego Antek, aniżeli Antoni – wnioskuję po czarno-białej okładce sygnowanej jego nazwiskiem. Owo pozostaje bez zmian, zupełnie jakby minęła chwila, a nie trzydzieści lat od ostatniej aktywności scenicznej. Po trzydziestu bowiem latach Antek Krupa spełnił swoje marzenie i wraz z przyjaciółmi nagrał pierwszą autorską płytę zatytułowaną „ostatni blues”. Czy to prawdziwa deklaracja zamykająca pewien etap muzycznej twórczości, czy może pierwsze osobiste wyznanie wszystkich tych dźwięków, które przez długi czas narastały w duszy krakowskiego artysty? Nie chcę odpowiadać na to pytanie, ale jedno jest pewne, materiał z tego na pół lirycznego, na pół bluesowego krążka jest nie lada wyzwaniem dla odbiorcy. Odbiorcy o naprawdę wysublimowanym guście. Drugi pewnik to fakt, iż płyta ma swoje bardzo ciekawe konsekwencje na scenie, bowiem Antek wyraża się na żywo.
Trzymając w ręku „ostatni blues” z imienną dedykacją, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to jedna z dojrzalszych płyt jakie miałem przyjemność słyszeć w moim skromnym muzyczno-krytycznym dorobku. I od razu pragnę nadmienić, że dwanaście utworów zawartych na krążku jest głosem wielu ludzi, mozaiką wokalną, kontrolowanym instrumentalnym mętlikiem, lecz osobliwie dobranym i pasującym do siebie niczym skomplikowana, acz piękna układanka. Gdybym musiał określić w jednym zdaniu wrażenia z kilkukrotnego przesłuchania materiału, pokusiłbym się o stwierdzenie: Nie dość, że muzyka w ujęciu ogólnym sama w sobie posiada potężny ładunek emocjonalny, muzyka stworzona przez Antka Krupę i przyjaciół potęguje ten ładunek stokrotnie, nie gubiąc przy tym miana oazy spokoju i refleksji.
Pierwszą gitarę odgrywa Jarosław Śmietana, który jest zarazem muzykiem, współproducentem i kompozytorem, i sprawuje pieczę nad całym wydawnictwem. To dźwięki wychodzące spod jego palców nadają utworom specyficzny właściwy nastrój. Ktoś zapyta „właściwy”, a jaki to właściwy nastrój? Moim zdaniem to album w znacznej mierze koncepcyjny. Od początku zakłada opowieść, wręcz recytację poetyckich, dojrzałych wyznać o młodości, miłości, wreszcie o bluesie; można rzec: jest melorecytacją głównego zainteresowanego, który pragnie nam opowiedzieć o czymś ważnym. „ostatni blues” otwiera utwór „Camden Town”. Opowieść starego bluesmana, przerywają przenikliwe frazy trąbki (T. Kudyka) i śpiew: Marty Ignatowicz, Agnieszki Łapki, Wiśni, Jorgosa Skoliasa, Karoliny Cygonek, Harriet Levis oraz Jarka Śmietany. To dosłownie śmietanka pasjonatów ambitnego brzmienia. Od tej chwili, przez kolejne osiem autorskich numerów i trzy standardy (Ruby Tuesday, Summertime oraz Another Day) nasze muzyczne ego łechta spokojny bass (A. Dębski, P. Mąciwoda), harmonijkowe zagrywki (Krupa i Wiśnia), partie fletu (S. Błaszczyński) i miarowe tło dyktowane przez utalentowanych bębniarzy (A. Czerwińskiego i S. Błaszczyńskiego).
Najmocniejszą stroną tej płyty są powolnie docierające do nas w
dwunastu taktach błyskotliwe refleksje:
„Przepraszam, że nie mogę dać Ci czegoś więcej, / bo czyż można dać więcej niż to, co się ma?” (5. Przepraszam).
Trochę bardziej dynamicznej słowa piosenki zatytułowanej „ Nie zaznasz szczęścia”:
„Nie zaznasz szczęścia, gdy po twojej twarzy nie spłynie wolno radości łza”.
Figlarnie brzmią też słowa: „Popatrz chmurom prosto w oczy, zabij wzrokiem podły czas”, a później śpiew Karoliny, tamburyn, flet, znów Jorgos, solówka Śmietany, ciepły bass, plucie fletu – każdy z zebranych przez Krupę muzyków dokłada od siebie, i chyba to jest kwintesencją 12 utworów/12 taktów.
Pod numerem ósmym znajdziemy troszkę funku, jazzu i bigbitu rodem z lat 60. Bezcennym doznaniem są partie harmonijkowe, które „zakłóca” skrecz płyty, ale i to pasuje do całości.
Krążek to swego rodzaju hołd oddany wspomnieniom, doświadczeniom muzycznym. Pomimo wielobarwnego towarzystwa występującego na „ostatnim bluesie”, płyta jest oszczędnym, osobistym wyznaniem, i artystyczną spowiedzią.
Nie chcąc zdradzać wszystkiego, dopowiem tylko czego możemy spodziewać się na koniec. Może ujadania wilków w pełnię księżyca, pustego kieliszka, starego człowieka, który przedzierając się przez perkusjonalia, dywaguje nad sensem bycia komuś potrzebnym? A może znajdziemy cień, walizkę snów, które wydają się być martwe? Jeśli uronisz łzę lub przystaniesz na moment przy odbiorniku i dokładnie zasłuchasz się w słowa, znaczy, że jesteś odpowiednim słuchaczem, kimś komu może zwierzyć się stary zdezelowany bluesman.
Jeśli nie masz nic przeciwko błądzeniu, szukając legendy krakowskiego jazzu, stojącego nad przepaścią, nie pozostaje mi nic innego, jak zagwarantować, iż znajdziesz bogatego człowieka, to wszystko, co go otacza, i jeszcze coś. Ale nie gwarantuję, że „ostatni blues” będzie naprawdę tym ostatnim.
Przecież wcale byłoby żal, gdyby człowiek z doświadczeniem, tytułując swoje marzenie „ostatni blues”, po prostu się mylił. Antku, graj.
subiektywnie recenzował Rafał Maciak.