To i ja cos skrobne po paru dniach gdy emocje juz opadly: moj czwarty koncert Gov't Mule, dwa w klubach, jeden na wolnym powietrzu i teraz hala. Muzycznie bylo pieknie, podejrzewam ze kazdy z nas ma jakas wymarzona set liste, trudno zeby Muly trafili ze wszystkimi kawalkami. I chociaz nie pojawilo sie kilka moich ulubionych kawalkow jestem bardzo zadowolony od strony czysto muzycznej
Co do tematu basisty to lubie bardzo gre Jorgena - podoba mi sie jego "nie basowe" podejscie do tematu: dwa gitarowe half-stacki, jeden Marshall, drugi Category 5 i to piekne tluste brzmienie z przesteru, ladne operowanie kostka i ogolnie duza muzykalnosc. Zmiana w dobrym kierunku wg mnie, a jego bledy - komiczne
Mina Warrena przed Brighter Days, gdy Jorgen stoi jak slup i myli sie co do tonacji o pol tonu w gore, kladac paluch w zlym miejscu - bezcenna
Prawie zjechalem
Wogole jesli zostawi sie na boku temat tragicznej frekwencji to cudnie bylo ogladac ich z tak bliska, slyszec ich rozmowy, patrzec jak Carlson podchodzi do Louisa, jak sie wyglupiaja, porozumiewaja, buduja powoli JEDNOSC. Jednym slowem: muzycznie cudnie.
Teraz to co mnie dobilo: naglosnienie. Serio, rzadko kiedy zdarza mi sie narzekac ale bylo naprawde kiepsko... Bas i wysokie do polowy 3 kawalka zabijaly. Carlson zdjal w polowie Gameface troche na piecu, ale jak to ktos wspomnial koncert dalo sie ogladac tylko stojac centralnie przed scena sluchajac ich z piecy. Ustawienie przodow to porazka, przykro wspomniec. Ale oczywiscie magiczny wieczor i mozliwosci uslyszenia i zobaczenia GM w takiej formie muzycznej i tak rozimprowizowanych w pierwszym secie i koncowce drugiego nie zaluje
PS: The Brew fantastyczni
W korespondencyjnym pojedynku na podskoki Jason - Warren jest 230 do zera, hehe