Witam.
Ja wiem że mój pierwszy post na forum i nie wypada wyskakiwać z czymś przesadnie ambitnym, ale przepraszam - jestem bezczelny i dość lubię tę wadę
A tak całkiem na poważnie - jakiś czas temu (całkiem długi "jakiś czas") spotkałem się z kolegą (...bo kolega jest od tego) i spotkanie poza tym że jak zwykle skończyło się zdecydowanie za późno żeby można było pokonać schody na piechotę, to przerodziło się w takie typowe przyjacielskie plumkanie na czym popadnie.
Kumpel - gitarzysta, całkiem zdolny gość, ja - ekhm... no, nazwijmy mnie umownie bębniarzem (pukam 3 lata, ale "perkusistą" boję się nazwać - każdy powinien się bać
).
No i kiedy on chwycił za swoją 6 strunową koleżankę, ja chwyciłem za cajon...
I to jest ten moment w którym kończę bezsensowny wstęp i przechodzę do rzeczy - wcześniej mi się wydawało że cajon to cholernie mało bluesowy instrument, w zasadzie to unikałem używania go w takich okolicznościach... jakoś tak mi nie pasował, zbyt toto egzotyczne, zbyt niepoważne do bluesa...
Ale tamtego wieczoru zdecydowanie mnie to przekonało, gdyż - Panie i Panowie, to dziurawe pudło ze sprężyną w środku nadało grze pewnego mistycznego wręcz charakteru.
Nie wiem ile razy w życiu zdarzyło się Wam doświadczyć czegoś takiego - po prostu kiedy włączyłem się do gry całkowicie zmienił się charakter utworu (nie, nie jest to zasługa moich nieprzeciętnych umiejętności technicznych, bo aż takich nie posiadam
) - jakaś dziwna magia brzmień, mieszanina subtelnych zagrań... i grało!
Od tego czasu bardzo często pogrywamy sobie na gitarrę i cajon.
Co prawda nadal nie twierdzę że blues dobrze brzmi z cajonem (za to świetnie brzmią hippisowskie kawałki z okolic lat 60 zalatujące folkiem) ale na 100% można to nazwać czymś magicznym.
Jeśli po przeczytaniu tej męczącej i nieskładnej paplaniny komuś przypomniał się jakiś ciekawy jamowo/koncertowy smaczek związany z graniem na cajon, to będę wdzięczny za podzielenie się radością.
Pozdrawiam, J.F.G.
...lubię ten smak.