Płyta z Methenym to "Emergency!" Tony'ego Williamsa w wersji 2.0
, tak nowocześnie się wyrażając. Bardzo podobna atmosfera, podobne surowe, ostre brzmienie i duża, duuża swoboda.
Tak jak "Emergency!" było inicjacją w McLaughlina w wielki świat nowoczesnego jazzu, tak "Jaco" jest takim dosyć podobnym wejściem dla Metheny'ego. Choć, jak się okazało, Metheny zrealizował się bardziej w kierunku ECM-owskim niż jazzrockowym.
Mam jednak spore zastrzeżenie.
"Niekwestionowany mistrz", "rewolucja brzmienia" - wydaje mi się, że to mimo wszystko spore nadużycia jakie się w muzycznej historiografii nagromadziły. Nie chcę Pastoriusowi zbyt dużo ujmować, ale to trochę jak z "Bitches Brew" Milesa - piszę się o tym "prawdziwy początek fusion", podczas gdy tych "początków" było wiele i nie tylko w USA, ale i w Wielkiej Brytanii (Ian Carr i Nucleus chociażby).
Będąc młodszym miałem wyobrażenie, że przed Pastoriusem nikt nie grał solowo na basówce. Albo przynajmniej nikt tak dobrze. Jakież było zaskoczenie, gdy słyszałem płyty z początku lat '70 z fantastycznym basistami.
Herbie Hancock "Headhunters" - rocznik 1973, na basie
Paul Jackson grający niesamowite tematy. Nigdy nie słyszałem kogokolwiek, grającego tak oryginalnie jak on. W tym samym roku powstało też genialne "Actual Proof" (do soundtracku do filmu "The Spook Who Sat By The Door"), wydane rok później na "Thrust" - to również utwór pokazujący bardzo wysoką klasę basisty.
Carlos Santana "Caravanserai" - rocznik 1972 i kolejny "zapomniany basista" -
Doug Rauch. Co on wyprawiał! On to dopiero namieszał w grze na basie. Był jednym z prekursorów tego funkowego brzmienia, które znamy dopiero z drugiej polowy lat '70. A przy tym realizował się nie w muzyce z kręgu dyskotekowego pop, a rockowej i jazzrockowej (w tym samym roku sesje z McLaughlinem, w kolejnym trasa z Santaną oraz krótka trasa z Santaną, Cobhamem i McLaughlinem).
"Wymiataczy" można by mnożyć. Ale nie o to mi chodzi. Wydaje mi się, że my - jako osoby muzyką się interesujące - powinniśmy trochę weryfikować apoteozy muzyków, przypominać o tych zapomnianych kosztem lekkiego demitologizowania.
Mimo wszystko, posługując się internetem, mamy znacznie bardziej kompleksowy dostęp do muzyki danego okresu
.
Ale nawet z takimi odczuciami, Jaco nadal pozostaje dla mnie bohaterem. I za solowe nagrania i za świetne koncerty/sesje po okresie big-bandowym. Nagrania z np. Birelim Lagrenem na elektryku są wyśmienite!