WASZE KONCERTOWE PŁYTY WSZECHCZASÓW
tak mi przyszło do głowy słuchając jednego z nich.
Kto chce , może się pobawić.
Walnę pierwszy:
1.LYNYRD SKYNYRD - ONE MORE FROM THE ROAD 1976 /1977
i fragment mojej noty z kwartalnika TWÓJ BLUES :
...Od dłuższego już czasu Skynyrd przygotowywał się do wydania płyty koncertowej. I właśnie teraz zapadła ta decyzja. Produkcją zajął się sam Tom Dowd (Allman Brothers Band). Wymyślono już tytuł – One More For From The Road, który szybko zmieniono przekreślając wyraz For; w oryginalnej pisowni tak to wygląda na płycie. Tym jednym z drogi okazał się gitarzysta Gary Rossington, który uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu. Zanim jeszcze spotkali się na scenie Fox Theatre w Atlancie, zamówienia na ten krążek spowodowały, że jeszcze przed ukazaniem się w sprzedaży zmienił kolor na platynowy.
No i w końcu przyszedł ten pierwszy wieczór, gdy zachrypnięty Leon Wilkeson niewyraźnie krzyczy – wita was Lynyrd Skynyrd. I zaczęło się. Sztandarowo otwierający koncerty Skynyrd w ówczesnych czasach Workin’ For MCA z huraganowym aplauzem wielotysięcznej widowni. Dziesięć osób na scenie i nikt nikomu nie przeszkadza. Nie jestem muzykiem, więc moje kryteria doskonałości są nieco inne aniżeli fachowców od produkowania bluesowych i rockowych dźwięków. Genialnie jest już od początku; przede wszystkim błyszczą gitarzyści; fenomenalni, niezwykle inteligentnie uzupełniający się, a cudowna o nieco jazzowych inklinacjach sekcja rytmiczna sprawia wrażenie autentycznego monolitu. One More From The Road to szczególny przegląd twórczości tej legendy z Południa. Szczególny, bo przedstawiony na żywca, bez poprawek i nakładek; oczywiście bezbłędnie. To też niezwykle uduchowiony album. Naturalnością zachwyca do dzisiaj. Wszystkie utwory brzmią lepiej aniżeli ich studyjne odpowiedniki i każdy z nich zyskał w Fox Theatre dodatkowego kopa. I Ain’t The One, Saturday, Night Special, przecudowny Searching, nigdy nie publikowany w studio, rewelacyjny Travellin’ Man, Simple Man – wręcz rockowa modlitwa, Whiskey Rock A Roller, The Needle And The Spoon, najbardziej hard rockowy w zestawie Gimme Back My Bullets, przepiękny, niezwykle nostalgiczny Tuesday’s Gone z gościnnym udziałem harmonijki Sama McPhersona, klasyczny Sweet Home Alabama, żartobliwy Gimme Three Steps, brawurowy Call Me The Breeze autorstwa samotnika JJ Cale’a, T For Texas, pomnikowy Crossroads i na koniec najbardziej amerykański z amerykańskich, znak rozpoznawczy Skynyrdów, nazywany drugim hymnem USA – Free Bird. Nota bene, mam wiele bootlegowych koncertów Skynyrd z tym utworem, ale wykonanie z Fox Theatre jest po prostu skończenie genialne. Collins, Gaines i Rossington grają tak, jakby nie mogli się już zatrzymać, jakby brakowało już czasu...
Ta płyta to gitarowy majstersztyk. Nie znam drugiego takiego zespołu, gdzie trzech gitarzystów odgrywających w zespole równorzędne role darzy siebie takim szacunkiem. Każdy z nich jest równie ważny; każdy stosuje nieco inną technikę, a przecież bez żadnego z nich, TEN ZESPÓŁ nie zabrzmiał by tak jak tu, w lipcu 76 roku w Atlancie. I nigdy później lepiej już nie zabrzmiał .
2.DEREK TRUCKS BAND - LIVE AT GEORGIA THEATRE 2003
i kolejny fragment mojej noty z kwartalnika TWÓJ BLUES:
Derek Trucks ; W jednym z amerykańskich czasopism, dziennikarz napisał...
" że nazywanie go blues rockowym gitarzystą po usłyszeniu Live At Georgia Theatre, to trochę tak, jak nazywać Michaela Jordana po prostu kolejnym koszykarzem..." Byłoby to niesprawiedliwe i upokarzające. Derek jest gitarowym geniuszem. Bez cienia wątpliwości obecnie najciekawszym. Z płyty na płytę nabierał doświadczenia by osiągnąć poziom dla innych niestety już nie osiągalny. Z nieograniczoną wyobraźnią muzyczną, z nieziemskim wyczuciem instrumentu prowadzi słuchacza ku euforii, ku hipnotycznym stanom, gdzie każdy ze słuchających osiąga swą własną nirvanę. To nieuniknione. Trzynaście muzycznych fuzji; tyleż narkotycznych wręcz podróży, które w swej wielostylowości porywają nas w wędrówkę z jakiej już nie chce się wracać. Live At Georgia Theatre to rozbuchany ocean emocji, któremu ton nadaje sześciu genialnych muzyków. Przydymiony, uduchowiony śpiew Mike’a Mattisona momentami brzmi niczym bluesowe zawodzenie by za chwilę eksplodować soulową radością. Sekcja rytmiczna Todda Smallie, Yonrico Scotta i porywającego Counta M’Butu to najdynamiczniejsza w tej chwili sekcja świata. Tak sam to czuję. Rozimprowizowany klawiszowiec i flecista Kofi Burbridge jest niczym aksamit w tej eksplozji grania. Chwilami odnosi się wrażenie, jakby jego instrument podpowiadał gitarze w którą stronę ma teraz podryfować. Współpraca, harmonia i przyjaźń. To się czuje słuchając tego podwójnego albumu.
3. GENESIS - LIVE 1973
nic nie napiszę bo brak słów!!!
Zespół niepowtarzalny. W tym własnie składzie!!!!!
GABRIEL-HACKETT-RUTHERFORD-BANKS-COLLINS