20 kwietnia, 19 lat temu w pożarze swojego domu wywołanym niedopałkiem papierosa, zmarł Steve Marriott, a świat został pozbawiony jednego z najznakomitszych głosów w historii muzyki rockowej.
Steve był podziwiany przez wielu muzyków i nie tylko za talent wokalny, ale również za niesamowitą energię sceniczną, żywiołowość, brawurę- coś co w połowie lat 60-tych nie było częstym widokiem. Robert Plant otwarcie przyznał, że chciał być jak Steve Marriott, kiedyś powiedział o Steve'ie: "on ma najlepszy biały głos". Mick Jagger dla odmiany nieraz poczuł się zastraszony talentem Steve'a, nie tylko podczas przesłuchania Marriotta w 1975r na zastępcę Micka Taylora, ale choćby podczas nagrywania "Their Satanic Majesties Request". W "In Another Land" Billa Wymana wokal Steve'a jest prawie niesłyszalny- pierwotny mix brzmiał jednak inaczej...do czasu, aż w studio pojawił się Mick.
Przyjaciel Crisa Farlowe'a, Keitha Richardsa, Alexisa Kornera, Davida Gilmoura, Davida Bowiego, podziwiany przez Roda Stewarta, Rona Wooda, Roberta Planta, Bona Scotta, Chrisa Robinsona, Ozziego Osbourna, Pete'a Townshenda, Rogera Daltrey, Simona Kirke, Paula Rodgersa, Jimmy Pagea... a kto wie, że Bonzo bardzo lubił Humble Pie? Jego siostra Deborah z resztą tak samo, tutaj śpiewa Black Coffee z repertuaru Humble Pie
(to taka ciekawostka raczej, ale jak słychać nie tylko syn Johna ma uzdolnienia muzyczne), wystąpiła także jako gość na koncercie zorganizowanym w 10 rocznicę śmierci Steve'a.
Tak, na brak respektu ze strony muzyków Steve raczej nie musiał narzekać, a wpływ jaki wywarł na muzykę rockową jest naprawdę spory. Jon Cale wyznał, że to właśnie solo gitarowe oraz efekt feedback z "Watch'a Gonna Do About It" (Small Faces) do tego stopnia zainspirowało go i Lou Reeda, że powstało The Velvet Underground. Steve wirtuozem gitary nie był, ale miał swój styl, świetną dynamikę, ogień i niezłe "wyczucie".
Sex Pistols zaczynali od grania m.in. coverów Small Faces, Paul Weller (The Jam i solo), nieodzownie związany z subkulturą modsów,od zawsze podziwiał i wzorował się na Steve'ie, zaczynając od wizerunku (za czasów SF), poprzez muzykę, śpiew, talent sceniczny itp.
Tutaj wykonuje piosenkę "Tin Soldier",w hołdzie dla Marriotta, w dniu jego przedwczesnej, tragicznej śmierci.
W latach 1965-1975 kariera Steve'a była bardzo udana, Small Faces- szczególnie w UK, ale także w Niemczech, Australii, Francji, Kanadzie (ale niestety nigdy nie byli cenieni u nas w Polsce), Humble Pie w USA.
Jednakże ostatnie 10 lat Steve spędził na graniu głównie w niewielkich pubach i choć dla kogoś nieświadomego taki los może wydać się bardzo smutny, Steve niejednokrotnie mówił, ze to był najszczęśliwszy okres w jego życiu. Miał wiele powodów, które skłoniły go do wycofania się z muzycznego showbiznesu. Pozbawiony jakichkolwiek złudzeń, totalnie ograbiony przez swoich managerów (Don Arden, Andrew Loog Oldham, Dee Anthony) i wytwórnie płytowe, nie chciał już być związany z żadnym z większych labelow, w latach 80-tych odrzucił np. propozycje kontraktu z wytwórnią EMI. Niestety nagrywanie muzyki nigdy nie przyniosło Marriottowi żadnych profitów finansowych, garniaki już o to zadbały
Pewnie,nie ma się co oszukiwać, Steve miał już za sobą lata świetności, najwiekszą kreatywność, lata rock'n'rollowego stylu życia (papierochy, alkohol, kokaina i inne uzywki) oraz hard rockowe trasy koncertowe z Humble Pie odcisnęły swoje piętno na głosie (i ogólnej prezencji też
). Nie stracił on jednak nigdy radości z grania i występowania (nb. jeśli chodzi akurat o umiejętności gry na gitarze, to moim zdaniem naprawdę bardzo się podszkolił i grał świetnie)
Niemniej jednak, sam obrał sobie taką drogę i co dla mnie ważne NIGDY się nie sprzedał, był zawsze wierny swoim muzycznym ideałom i inspiracjom, nigdy nie przedkładał finansowego zysku i sławy nad aspekty muzyczne. Cytując słowa Steve'a:
"No mangers, no record companies, total control... I can work when I want to and where I want to. I much prefer it this way. No big money means no hassles."
Jak często bywa, ze dopiero po śmierci docenia się artystę? Jakże smutny jest fakt, iż showbiznes muzyczny postanowił przyznać Marriottowi nagrodę Ivor Novello za wybitny wkład do brytyjskiej muzyki dopiero w 1996 roku, czyli w kilka lat po jego śmierci, a w latach 80-tych muzyczne media nie pozostawiały na nim suchej nitki, drwiąc i szydząc z muzyka.
Niedawno wyszło DVD Small Faces, chyba nie widziałam ani jednej negatywnej recenzji, a przeczytałam ich sporo. Teraz po latach wierni fani (to akurat oczywiste
), ale także krytycy muzyczni wychwalają ten zespół, stawiając w szeregu obok Stonesów, Beatlesów, czy The Who. To mnie bardzo cieszy, szkoda jednak, że Steve nie dożył chwili, w której w końcu oddaje mu się zasłużony respekt i uznanie.
R.I.P. Steve, dzisiaj u mnie z głośników dobiega tylko i wyłącznie Twoja
muzyka.