Można dyskutować, dlaczego się lubi to, co się lubi.
Ja wiem dlaczego Joeya Defrancesco lubię mniej niż tych starszych. Bo on jest ultra-techniczny i w tej jego technice gubi się to, co w hammondzie lubię najbardziej - to ciepło, miękkość, głębię, wibrujące dźwięki. Napisałeś, że on jest też świetnym pianistą i to mnie nie dziwi. Często mam wrażenie, że Joey traktuje organy trochę jak fortepian.
Jak słyszę starszych, np. Jimmy Mcgriffa, który ostatnio mieszka w moim odtwarzaczu, to potrafię się zachwycić pojedynczym dźwiękiem, pełnią brzmienia, tym jak organy wypełniają przestrzeń. U Joeya tego nie mam, albo mam rzadziej, on tak pędzi z nutami, że nie pozwala mi się nimi nasycić.
Dodajmy też, ze Joey nie gra na organach hammonda, tylko na ich cyfrowym emulatorze - ostatnio jest to instrument Diversi Duo Plus, czy jakoś tak. W jednym z wywiadów opowiada obficie o tym, dlaczego jego zdaniem instrument syntetyczny jest lepszy od prawdziwego. Niestety nie on jeden dokonał takiego wyboru. Kiedy oragnopodobne dźwięki grają na syntezatorach klawiszowcy potrzebujący (szczególnie w warunkach koncertowych) wielu róznych brzmień to jest to dla mnie naturalne. Ale kiedy rasowi organiści porzucają prawdziwe organy dla cyfrowych replik, to zastanawiam się dokąd to zmierza. Aromat identyczny z naturalnym?