Nie pamiętam, czy była kiedyś na Forum mowa o tej płycie. W każdym razie w moje ręce wpadła niedawno i sprawiła mi trochę radości na zasadzie: mała rzecz, a cieszy. Nie wiem też, czy Catawompus jeszcze istnieje, a jeśli tak, to co teraz porabia. Na tym krążku - debiutanckim - zagrali stuprocentowego southern rocka. Głównie patenty Lynyrd Skynyrd (gitarowe riffy i ogólna formatka piosenek), do tego trochę Black Crowes (okazjonalnie bardziej zadziorne śpiewanie) i ABB. Rozczulają mnie gitary grajace unisono - ich melodyka i brzmienie przypominają Dickey Betts i Allmanówz pierwszej połowy lay 90-tych. Do tego mocny i czysty główny wokal i kilka bardzo udanych piosenkowych melodii. Przede wszystkim jednak sporo gitarowego zawijania pomimo krótkich utworów. I - co mnie bardzo cieszy - brak elementów hardrocka i metalu. Ostanimi czasy jest moda na łączenie southernu z ostrym graniem. Ta moda mi się nie podoba. Fajnie posłuchać kapeli, która zamiast tego gra krystalicznie czysty, tradycyjny southern, pachnący trawą zamiast hutą. I fajnie, że nie zbłądzili też w drugą stronę i nie ma tu countrowego zapaszku krówek i odgłosów wiejskiego pikniku. Wydestylowali to co najlepsze z tego regionu, a że recepty mają po kilka dekad, to dla mnie żaden problem. Podsumowując - tytuł płyty bardzo trafny. Często odbieram debiuty płytowe jako przedwczesne. Nie tym razem.