Ha, awaria komputera i wymiana RAMu chciały mi przeszkodzić w napisaniu tych kilka słów, ale się nie dałem ^^
Koncert(y) były niesamowite. Oprócz tego były niesamowite. A podsumowując były niesamowite
Taak, ten piątkowy wieczór w CKiSiu na długo pozostanie mi w pamięci (a mogę iść o zakład że każdy kto był tam wtedy czuł tą magię) bo tak powinny wyglądać koncerty z krwi i kości, koncerty rozpalające do czerwoności, pozwalające oderwać się od rzeczywistości dzięki zanurzeniu się w tych pięknych dźwiękach...
Jakby powiedział klasyk, "Kurde Bela"! Każdy z zespołów pokazał się z jak najlepszej strony, udało się (na szczęście) ominąć schemat - gwiazda + zapchajdziury (który dość często spotykam na koncertach metalowych, niestety). Od pierwszych dźwięków Blue Sounds wiedziało się, że ten wieczór będzie czymś niezwykłym.
Cudowny głos Joasi plus po prostu czarodziejskie dźwięki gitar Błażeja (ach, slajd to mistrzostwo świata!), wyczyniając wygibasy Jarek na basie czy w końcu Tomek który na tak małym zestawie potrafi wyczarować taką ilość dźwięków... Czego chcieć więcej, czapki z głów
Po chwili oddechu pora przyszła na Berlin Blues... Koncert niezwykły. Po pierwsze - 10 rocznica wspólnej gry pod berlińskim szyldem... Tym jednak co zrobiło największe wrażenie była - prócz tak autentycznej radości z gry - armia gości, którzy co i rusz wspomagali zespół... A goście nie byle jacy bo m.in. nadzieja polskiego bluesa nr 1 i 2
a także byli gitarzysci BB którzy razem w finałowym Sweet Home Chicago stworzyli prawdziwą orkiestrę! Szacunek.
W końcu przyszedł czas na wisienkę na pysznym torcie. I szczerze powiedziawszy zamiast rozpisywać się nad grą, nad emocjami towarzyszącymi każdemu z dźwięków, nad klimatem,nad kunsztem każdego z DżejDżejów, nad luzem i zabawami poszczególnymi kawałkami, napisze jedno proste słowo, które mój tata często powtarzał w czasie ich występu: "Dziękuję!"
Koniec i bomba, a kto nie był ten trąba!