Hubert na festiwalu Blues nad Bobrem został uhonorowany mianem Najlepiej Zapowiadającego Się Gitarzysty Warsztatów. Miejmy nadzieję że z tych zapowiedzi wyjdzie co dobrego.
Według mnie Hubert grał za głośno
tzn za głośno dlatego że grał rockowo, jego solówki były zupełnie rockowe. Gdyby grał bluesa to byłoby to na pewno stanowczo za cicho, ale jak na rocka - za głośno.
W bluesie, jak to próbowałem Witkowi przez 10 dni wbić do głowy, chodzi o głośność, tempo i brak emocji. Jak widzę udało się i może coś z chłopaka wyjdzie jeszcze... Gdyby wcześniej się zorientował to może też by jakąś nagrodę na warsztatach dostał. Ale nie wiem czy dla wolontariuszy są nagrody.
a rozwijając temat, no to oczywiście te trzy rzeczy...
Przełom w rozwoju muzyki bluesowej nastąpił w 1983 roku, gdy wynaleziony został standard MIDI. Wówczas możliwości stały się nieograniczone - tempo można ustawić dowolne (dowolnie szybkie), a wiadomo że jak człowiek gra palcami na gitarze na przykład to zawsze jakieś emocje się wkradną, pomysli sobie o dziewczynie gitarzysta i przypadkiem podciągnie strunę, i już bluesa szlag trafił bo znowu emocje i emocje
A tak można wszystko wklepać do komputeru, i on odtworzy już bez emocji, no może troszkę, ale emocje z komputera to naprawdę marginalna ilość dopuszczalna nawet w bluesie. I problem z głowy.
No a głośność to już wiadomo, technika idzie naprzód i coraz głośniejsze głosniki się buduje. Na klasycznym klubowym koncercie na 50 osób powinno być to jakieś 1000-1500 W na stronę*, no ale w przypadku koncertów open air wiadomo, im więcej tym lepiej.
Chłopaki z ChBR widać mieli problem na tej scenie w Laubie, mieli bardzo małe kolumny, no ale jakoś to zamaskowali gadaniem bzdur do mikrofonu, pyskówka do widowni to też bardzo ważny element bluesa
Ale nie tak ważny jak głośność, tempo i brak emocji
*edit - no bo jak ktoś na matematyce się zna to wie ze wtedy wychodzi 20-30 wat na osobę, czyli niby nie tak duzo, ale w małym pomieszczeniu wystarczy.