autor: Góri » marca 1, 2009, 12:44 pm
Choć mam w tym temacie także i swoje własne przemyślenia, w nawiązaniu do niego chciałbym się jednak posłużyć fragmentem autobiograficznej opowieści Miles'a Davis'a:
"(...)Wielcy faceci, jak Lockjaw, Bird, Dizzy i Monk, co rządzili u Mintona, nigdy nie zagrali żadnego, kurde, banału. A wszystko po to, żeby zniechęcić takich, co nie umieli w ogóle grać. Jeśli wlazłeś na podest u Mintona, a nie umiałeś grać, nie dość, że najadłbyś się wstydu, bo ludzie cię ignorowali albo wygwizdywali, to jeszcze mógłbyś dostać normalnego kopa w dupę. Któregoś wieczoru taki jeden, co ni cholery grać nie potrafił, dostał się na scenę, żeby sadzić te swoje smętki i się popisać przed jakimiś laskami. Grał dosłownie byle co. Wśród publiczności znajdował się koleś z ulicy, zwykły facet, co to lubił posłuchać prawdziwej muzyki. I jak ten głuchy zasraniec zaczął swoje, ten cicho wstał od stolika, ściągnął cizia ze sceny, wytargał na dwór do zaułka między hotelem Cecil a klubem Mintona i dosłownie nakopał mu do dupy. Na fest. Potem jeszcze zapowiedział mu, żeby nigdy nie wpieprzał się na scenę u Mintona, zanim nie nauczy się grać porządnie. O, tak było u Mintona. albo dajesz czadu, albo spieprzaj, dziadu, nie ma innej możliwości(...)"
Pozdrawiam
Sebastian Górski