Czasem radują nas osiągnięcia spektakularne i doniosłe. A czasem - przeciwnie - zupełne drobiazgi, w dodatku kompletnie irracjonalne. Na przykład dziś rano. Obudziłem się i jakiś facet śpiewał w mojej głowie. Problem w tym, że śpiewał trochę jak przez mgłę i tylko pierwszą zwrotkę, plus coś, co mogło być mostem albo początkiem refrenu. Wiecie już o czym mówię? Pętała mi się po głowie piosenka, w zasadzie kawałek melodii wokalu, rytm i zarys akompaniamentu. Piosenka, którą dobrze znałem, ale nijak nie mogłem jej namierzyć. Co gorsza wraz z napływającymi kolejnymi odgłosami nowego dnia, piosenka zaczęła mi się w głowie zacierać, a przecież musiałem sobie przypomnieć co to!
Trzeba podejść do do sprawy systematycznie. Zaszufladkować. Głos męski, lekko zachrypnięty, "fachowy" - raczej prawdziwy wokalista niż grajek śpiewający przy okazji. Lekko w stronę Paula Rodgersa, ale melodyka inna. Może Joe Lynn Turner? Nie, raczej coś łagodniejszego. Melodia dość przebojowa a jednocześnie subtelna. Taka, "giętka", co to się wije jak sinusoida na wykresie. Charakter soft-rockowy ale jednocześnie w pewien sposób wyrafinowany. Akompaniament chyba skromny, ale niegłupi: sekcja, gitara, fortepiano podobne klawisze. Chyba kapela dobrych muzyków, którzy zdecydowali się nagrać coś pod radio: niby nic, ale słychać, że zawodowcy. Tak kombinuję ale podstawy mam nader wątłe - tylko te szczątki w głowie brzęczą.
Próba sprecyzowania gatunku: pewnie AOR - może TOTO albo Foreigner, chyba w tę stronę. Ewentualnie Fleetwood Mac z panem Lindsayem B. na wokalu. Ale takich płyt, albo brak w naszej kolekcji albo mieszkają w samochodzie. A tu mi coś ćmi, że to z domowych płyt było, nie z radia. Internet. Wybieram składanki hitów kilku kapel i na szybkiego przesłuchuję próbki. Nic. Wracam myślami do tego głosu. Nic. Wracam do półek. Z AOR-u zostały niedobitki. Nic. Desperacko przeglądam półki sąsiednie. Nic. Do bluesa i soulu nawet nie zaglądam, to coś, to zdecydowanie biały, soft-rockowy typ melodii. Southern rock? Niemożliwe. To coś jest za gładkie na southern. Żadni Skynyrdsi ani inni tacy. To nie, to nie, to nie, to... ???
Czyżby? Jeszcze nie włączam krążka. Biorę książeczką i patrzę na pierwszy tekst, próbuję śpiewać w myślach. Pasuje. Bach go do szuflady odtwarzacza. Victoria. Dziki kwik radości. W odpowiedzi głos żony z łazienki - pyta, co się dzieje. Odkrzykuję, że w porządku i robię głośniej. Przepełnia mnie błogie poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Głos z drugiego pokoju. "Głodna jestem!". Powrót do rzeczywistości. Czas nakarmić Anię.