No i jeszcze to...żeby nie bylo że ślepy jestem....
w temacie ostatniej płyty:
...........................................................................
LYNYRD SKYNYRD – VICIOUS CYCLE
Sanctuary Rec.
Kiedy inni wytykali mi moją stronniczość zawsze potrafiłem znaleźć odpowiednie argumenty by przekonać moich adwersarzy o tym, że są w błędzie; że to dalej TEN Lynyrd Skynyrd. Ciężko było mi przyjąć krytykę Artimusa Pyle’a, który twierdził, że zespół nie powinien używać TEJ nazwy; że prawdziwy Skynyrd skończył się wraz ze śmiercią Ronniego Van Zanta. Po śmierci Leona Wilkesona zostało ich już tylko dwóch pamiętający stare czasy: Gary Rossington i Billy Powell. Czy potencjał twórczy dwóch muzyków wystarczy by zachować oryginalną stylistykę tamtego zespołu? Świadomie użyłem tego sformułowania, ponieważ każde nowatorstwo zaprowadzić może i zaprowadziło niejedną już kapelę na popowe manowce.
I oto leży przede mną kolejna płyta jednego z moich ukochanych bandów. Zatytułowano ją (nomen omen)Vicious Cycle. Nagrana trzydzieści lat po genialnym debiucie miała przynieść bombową muzykę. Jak zawsze zresztą, choć po śmierci basisty miałem już pewne obawy. Po raz kolejny zespołowa harmonia została poważnie zakłócona. Spodziewałem się więc kolejnego cudu? Kolejnego The Last Rebel? Chyba tak. Miałem prawo oczekiwać, że w 30 rocznicę rozpoczęcia działalności zespół da z siebie wszystko. Być może dał. Ale niestety nie wzniósł się ani krztyny wyżej niż Twenty czy Edge Of Forever. Niestety. Być może oczekiwałem zbyt wiele i stąd to rozczarowanie. Może to nie najwłaściwsze określenie, bo zakładam, że i tak większości słuchaczy ten album spodoba się; nie chcę więc ujmować tej płycie uroku, ale nie chcę też kłamać bezkrytycznie zachwycając się każdym utworem. Aż tak dobrze nie jest... i chyba nigdy już nie będzie. Niestety. Nie będę pisał o każdej kompozycji, dość powiedzieć, że ponad połowa tego krążka brzmi jak solowy Van Zant. To naprawdę piękne piosenki, ale niewiele mają wspólnego ze stylistyką Skynyrd. I w takim kontekście trzeba to rozpatrywać. W ośmiu utworach słyszymy najmłodszego z Van Zantów i towarzyszący mu zespół. Cóż z tego, że gitarzyści jak zwykle grają fantastycznie, kiedy nad całością dominuje męcząca tu maniera wokalisty i obrzydliwie syntetyczny klawisz. Tego nie daje się po prostu uratować. Ech dawnej magii przywołuje jedynie oszczędna i natychmiast rozpoznawalna gra Garego Rossingtona. Ostatni Mohikanin starej gwardii. Honoru broni za to sześć utworów. Sześć kompozycji przywołujących ducha klasycznego Lynyrd Skynyrd: Pick ‘Em Up, Dead Man Walkin’, Sweet Mama, Mad Hatter, All Funked Up i Rockin’ Little Town. Tu jest tak jak oczekiwaliśmy – cudownie, choć przeszkadzają mi wciskane tu i ówdzie syntetyczne dęciaki. Wiele w tych utworach znajdziemy odniesień do klimatu z okresu Street Survivors (Pick ‘Em Up, Dead Man Walkin’, Sweet Mama). To rozpędzony zespół i fantastyczne gitarowe fajerwerki. Z kolei świetny Rockin’ Little Town nieodparcie przywołuje w pamięci niezapomniany klasyk Gimme Three Steps. Znakomita kompozycja. Więcej takich na tej płycie, a byłoby normalnie. Na koniec zostawiłem Mad Hatter. Najprawdziwsza perła. Lynyrd Skynyrd w pełnej krasie; kompozycja której nie sposób zapomnieć. Niby nic nadzwyczajnego, ot, prosty marszowy rytm. Ale jak wspaniale gitarzyści budują tu nastrój... jak bawią się dźwiękiem. Dla mnie to ascetyczne arcydzieło. Jedyny utwór w którym czujemy coś jeszcze oprócz samych dźwięków. Na ponad pięć minut powróciła najprawdziwsza magia białego południa. Nawet tylko dla tych pięciu minut warto tę płytę mieć. Pierwszy raz w życiu przyszło mi w ten sposób pisać o Lynyrd Skynyrd. To boli, wierzcie mi. Tak bardzo bliski jest mi ten zespół. A może chciałem zbyt wiele...? Może nie potrafię już obiektywnie spojrzeć na tę muzykę. Myślę jednak, że i tak wielu z was pokocha tę muzykę, bez względu na to co ktokolwiek o niej powie.
Jest jeszcze coś o czym powinniście wiedzieć. Pod numerem 15 ukrywa się na tym krążku bonus. To remiks niezapomnianego Gimme Back My Bullets z udziałem Kid Rocka. Pojęcia nie mam komu chciano zaserwować ten „prezent”. Na Boga, nie słuchajcie tego w żadnym wypadku.
Czyżby miał to być łabędzi śpiew Lynyrd Skynyrd? Tytułowe Vicious Cycle...? Obym się mylił.
Paweł Freebird Michaliszyn
TWÓJ BLUES NR 13 LATO 2003