autor: Pawel Freebird Michaliszy » grudnia 19, 2008, 10:38 pm
ach ..niech bedzie jeszcze i to..
Debiut Van Zant...
VAN ZANT
Było ich trzech; do 1977 roku. Dokładniej – było ich trzech do późnego wieczora 20 października 1977 roku. Ten najstarszy ostatnie tchnienie wydał na bagnach Gillspere, zmiażdżony szczątkami rozsypującego się samolotu. Wraz z jego śmiercią, na długie lata jeden z najpiękniejszych rozdziałów amerykańskiego rocka został zamknięty. Było ich trzech: Ronnie, Donnie i Johnny. W takiej kolejności. Wiele lat prędzej widywano całą trójkę nad wodą, w starych dokach, na północy Jacksonville. Godzinami siedzieli z wędziskami w rękach i z uwagą słuchali najstarszego, bo cudnie opowiadał o muzyce. Właśnie z kumplami z klasy założył zespół. Trzykrotnie zmieniano mu nazwę i w końcu stanęło na dziwnie brzmiącym Lynyrd Skynyrd. O znienawidzonym nauczycielu również im opowiadał. Miał długie włosy i stawał się już lokalną gwiazdą. Trzy lata później był już gwiazdą pierwszej wielkości, a nazwa Lynyrd Skynyrd przyciągała na koncerty dziesiątki tysięcy fanów. Byli z niego dumni. Był przecież ich bratem. Pokazał im prawdziwą muzykę...
I nagle, gdy coraz śmielej zaczynali podążać jego śladem, wczesnym rankiem 21 października 1977 roku dowiedzieli się, że już go nie ma. Free Bird roztrzaskał się o ziemię. Zostało ich dwóch: Donnie i Johnny i szary Chevy zaparkowany z tyłu ogrodu i ceglasta droga do portowych doków, gdzie do dziś szukają wspomnień.
Chwilę po śmierci Ronniego Van Zanta, Donnie założył swój wymarzony zespół. Na pierwszych dwóch albumach niemal bliźniaczy do Lynyrd Skynyrd. Nazwał go 38 Special. Dziś to już southern – rockowa legenda..
Najmłodszy Johnny również stanął przy mikrofonie swego własnego zespołu. Nagrali kilka nie zawsze udanych albumów. Ale początki nigdy nie są łatwe...
W 1987 roku pewnie nie do końca wierząc w sukces stanął przy mikrofonie odrodzonego Lynyrd Skynyrd. Brakowało mu jeszcze odwagi... Często podczas wykonań „Free Bird”, zawieszał na statywie stary kapelusz brata i schodził ze sceny. Czuł się tylko zastępcą; do 1991 roku, do momentu gdy reaktywowany Skynyrd nagrał swój pierwszy, studyjny album. I wtedy w Berlinie, w Eisporthalle widziałem go na scenie po raz pierwszy. Był już prawdziwym wokalistą, prawdziwego Lynyrd Skynyrd. I jest nim do dzisiaj. Donnie i Johnny; raz po raz ich muzyczne drogi krzyżowały się. W 1998 roku na dłużej, na pełną sesję do nowej płyty. Dojrzeli do tego, by uwolnić się od bolesnych wspomnień, by zapisać je w muzycznym pamiętniku zatytułowanym „Brother To Brother”. Firmowali ten rewelacyjny album własnym nazwiskiem VAN ZANT. Próżno na nim szukać stylistyki Lynyrd Skynyrd i 38 Special, a jednak echa twórczości obydwu kapel są tu obecne. Nie ma tu odjazdowego kwilenia trzech skynyrdowskich gitar; nie ma rozpędzonej sekcji rytmicznej 38 Special. Zapytacie, cóż więc takiego jest, że zachwyca. Jest szorstki, męski śpiew i są cudowne melodie. Jest soczyste, rockowe brzmienie i mnóstwo hammondów... i jest jeszcze cała ta historia, którą właśnie kończycie czytać; i ciemne zdjęcie tych dwóch nad wodą. Wpatrzeni w drugi brzeg jakby kogoś oczekiwali...
Jedenaście rockowych pieśni, które urzekają prostotą i pięknem. Jedenaście rockowych pieśni, których na szczęście nie zobaczycie w MTV. To muzyka dla wtajemniczonych, a Wy właśnie część tej tajemnicy poznaliście.
Paweł Freebird Michaliszyn
TWÓJ BLUES NR 9 CZERWIEC 2002