Moi drodzy, ja już jestem już po najlepszym koncercie swojego życia
Wczoraj byłam na Joe Bonamassie w Utrecht i koncert był boski. 1500 osób na sali.
Oczywiście, jako fanka Joe, to mało we mnie obiektywizmu, ale słuchanie go na żywo w odległości 1metra to było przeżycie. Oczywiście wstałam z tego głupiego krzesła w 25 rzędzie i poszłam jako jedna z 2 osób sobie potańczyć pod sceną. Pod koniec koncertu już było więcej takich ja
Jedyne czego brakowało to drugiej gitary w paru utworach (w sensie na raz, bo gitar to na scenie było z 10)
Dość rockowe brzmienie, w przewadze na te jego piękne pełne feelingu balladki. I po usłyszeniu na żywo, Joe nadal jest moim ulubionym wokalistą.
Ciekawe czy Wam też opowie anegdotkę o angielskiej grypie.
Ach jakbym się chętnie jeszcze z Wami przeszła do Chorzowa. Na pewno też będziecie w wniebowzięci