Zespół miałem okazję widzieć i słyszeć na żywo wielokrotnie i to w różnych składach osobowych od trio poprzez kwartet (z instrumentami klawiszowymi) aż po oktet albo nonet (nie pamiętam ilu ich tam na scenie wówczas było bo oprócz składu podstawowego również sekcja dęta, śpiewająca dziewczyna i chyba harmonijkarz). Aktualnie (luty 2016) to ponownie kwartet, ale z drugą gitarą. Zmienił się też skład osobowy. Oprócz „starych” członków czyli Sławka Klimczaka (gitara, wokal) i Bartka Czyżewskiego (bas) na perkusji gra Michał Karpowicz a na drugiej gitarze Adam Andryszczyk. Miło było ich znowu posłuchać a tym bardziej miło, że od ostatniego razu zauważyłem wyraźny wzrost formy muzycznej. „Nalepa spotyka Stevie Ray Vaughana” takie skojarzenie przyszło mi do głowy w trakcie koncertu. Sławek dalej śpiewa w manierze Tadeusza Nalepy (zresztą w repertuarze też jego utwór) to się akurat nie zmieniło ale jako gitarzyście to zdecydowanie bliżej mu do SRV (rzecz jasna z zachowaniem właściwych proporcji). „Podłoga” rozbudowana prawie jak u Satrianiego ale co ważne wszystkich tych „pudełek” używa z przyjemnie słyszalnym skutkiem. Czasem też sięga po rurkę i slidem potrafi bardzo sprawnie pojechać. Zdecydowanie rozwinął swoje umiejętności jako instrumentalista. Potrafi zaciekawić słuchacza solówkami a to jak zagrał w „Little Wing” wzbudziło ogólny zachwyt słuchaczy. Bartka Czyżewskiego bozia obdarzyła długimi paluchami i umiejętnie ten dar wykorzystuje łapiąc karkołomnie akordy niedostępne dla krótkopalczastych . Bardzo czujny i skupiony, gęsto wybierał na basie a czasem zamiast zwyczajowego palcowania przywalił po strunach jak gitarzysta niebasowy. Najbardziej słyszalny z tych nowych w zespole to bez wątpienia perkusista Michał Karpowicz. Gra niezwykle dynamicznie i ekspresyjnie (nierzadko wręcz kopie w pedał od hi-hata) a przy tym wszystkim jest precyzyjny i co ważne na tym stanowisku, słucha, co inni grają. Adamowi Andryszczykowi przypadła rola gitarzysty rytmicznego to trudno ocenić jego umiejętności instrumentalne, ale z pewnością ubogaca brzmienie zespołu zwłaszcza, kiedy lider gra solo wypełniając przestrzeń muzyczną. Ale ma też inną równie ważną rolę w zespole jako kompozytor. Jakby tak skrupulatnie policzyć to program koncertu w większości wypełniły własne numery w tym całkiem sporo właśnie autorstwa Adama.
Zespół nie koncertuje zbyt często, ale chyba muszą dużo czasu spędzać w sali prób, bo brzmią bardzo dobrze i imponują zgraniem. W tych szybkich a nawet ultra szybkich numerach wszystko się zgadza, każdy z muzyków wyrabia się i nadąża. Od pierwszego numeru zagrali z właściwą energią, nie potrzebowali czasu żeby się rozkręcić – nakręceni byli od samego początku. Bardzo mi się spodobało ich operowanie dynamiką. Nie cierpię kiedy słyszę „człapiące” wykonania (jak zaczną w jednym tempie tak doczołgają się do końca utworu nudząc przy okazji śmiertelnie). Podczas koncertu F.B.I. nie zauważyłem tego irytującego mnie zjawiska. W wolnym utworze potrafią przywalić dynamicznym akcentem i to we właściwym momencie a nie tylko po to, aby ewentualnie obudzić przysypiających słuchaczy. Osobiście bardzo to doceniam i lubię.
Jako pamiątka po koncercie została mi płyta demo, której można posłuchać na ich stronie