To był mój trzeci koncert Niny Van Horn. Suwałki,Ostrów Wielkopolski i teraz chorzowska Szuflada.
Mogę śmiało powiedzieć,ze ten ostatni ,był w moim odczuciu najlepszy.
Nina jest prawdziwą showmanką.Jak najbardziej pasują do niej tytuły -
Heroina Bluesa,czy też
Królowa Bluesa Teksańskiego.
We Francji,prasa pisała o niej:
„Nina Van Horn i jej zespół, podpalają scenę…” W Chorzowie,Nina rozkochała w sobie całą męską część publiczności.
Spacery między stolikami,kokietowanie co poniektórych Panów,bezpośredni kontakt z publicznością, to to,co każdy fan muzyki docenia i sobie chwali.
Możliwości wokalne Van Horn,są imponujące- sopran koloraturowy,czy jodłujące zaśpiewy w estetyce country,robią wrażenie na każdym.Oczywiście jednemu się to podoba,innemu mniej
/ dla mnie chwilami Jej wokal był męczący/ , jeden fakt, pozostaje jednak bezsprzeczny i myślę,ze wszyscy się ze mną zgodzą - zespół Niny jest
REWELACYJNY. Gitarzysta wyprawiał cuda na gitarze,cała Jego energia kumulowała się w instrumencie ,po czym została nam zwrócona w postaci pięknych,przemyślanych solówek.
Pianista z ogromnym wyczuciem sterował emocjami na scenie.Basista w swojej solówce zrobił na mnie przeogromne wrażenie,a perkusista w teksańskim stroju,wyglądał bardzo dostojnie.
To był bardzo dobry koncert i pomimo,iż byłam przemęczona po dwóch dniach Jimiway'owych szaleństw,poczułam w 100% przekaz muzyczny.
Nina również występowała na Jimiway w Ostrowie, ale tam nie dała takiego show jak w chorzowskiej Szufladzie.
To kobieta -dynamit,wulkan energii
- tylko pozazdrościć