...zastanawiam się czy to cisza przed burzą, czy też cisza po burzy?? Wchodzę tu z ciekawości, czy odbiór przedstawiania pod tytułem
TAKE 6 w oczach innych był podobny do tego, co mnie urzekło i co zaobserwowałem. Mym oczom ukazuje się tu jednak pustka... nikt nic nie pisze - słowiańska pustka...
... nie mam oczywiście nic przeciw kulturze słowiańskiej, ani tym bardziej przeciw gatunkom i nurtom muzycznym się z niej wywodzącym, ale myślę, iż owego wieczoru, w kinie Komeda w Ostrowie Wielkopolskim nasza kultura stanęła ładnie w kącie sali, odwróciła się pleckami i kątem ucha podsłuchiwała co się dzieje na scenie.
Pisząc krótko o tym co widziałem przyznać muszę, że nie nastawiałem się jakoś wybitnie na ten koncert by się nie zawieźć, a wieczór miał być dla mnie o tyle wyjątkowy, iż udałem się na niego z osobą bliską memu sercu.
I oto, siedzimy sobie ładnie na widowni, na scenie fortepian, stolik z dużą ilością wody mineralnej, kilka hokerów i 6 statywów wyposażonych w mikrofony. Scenografia uboga, światło przyciemnione, żadnych fajerwerków. Wchodzi na scenę Pan Jerzy Wojciechowski ( w tym miejscu podziękowania za to, że ich w końcu po 3 latach „dopadł”
) i zapowiada koncert. W tym momencie po kolei na scenę wchodzi sześciu czarnoskórych facetów, hokery w tył, statywy w tył, mikrofony w dłonie i w takt oklasków wymuszonych przez jednego z Panów zaczyna się „Straighten Up And Fly Right”. SHOW z przypiętą metką „Made in USA” rozpoczęło się! Swingujący utwór Nat King Cole’a wykonany oczywiście perfekcyjnie powoduje, że oklaski mają moc jak gdyby koncert był już w fazie kuluminacji – a to dopiero początek. Następny utwór rozpoczynający się w konwencji fast swing i przechodzący następnie w rytmy z gatunku hip hop sprawia, że sala zaczyna się bujać jak statek na morzu podczas dobrej „siódemki”. Kontakt z publicznością wyśmienity, utwory różnorodne po części z promowanej właśnie płyty „The Standard” – takie jak: „Windmills Of Your Mind”, „Seven Steps To Heaven”, lecz można było również usłyszeć Steviego Wondera czy Michaela Jacksona. Wyśmienite połączenie jazzu, soulu, gospel, bluesa i wszystkiego co najlepsze w muzyce potocznie znanej jako rozrywkowa. Sposób interpretacji oraz wierne oddanie brzmienia poszczególnych instrumentów: bas, perkusja (imitowanie gry miotełkami na werblu, granie na bongosach, czy wzbogacony o niesamowicie nisko brzmiącą stopę bębna basowego pojedynek na Beat Box), trąbka, scretch; powodowały, iż koncert nie mógł się nudzić. Barwy poszczególnych głosów, swoboda wydobywania dźwięków, niesamowity feeling, intonacja, dynamika.... dużo by wymieniać – wszystko wbijało w fotel!!! Do tego należy dodać świetne budowanie napięcia, elementy humoru jakimi obdarowali nas swego rodzaju aktorzy, ruch sceniczny oraz wspaniały kontakt z publicznością. Można było zaobserwować, że bez żadnego problemu udało się artystom połączyć z publiką. Ściana dzieląca obie strony została zburzona w pierwszych taktach pierwszego utworu – NIESWAMOWITE!
Na koniec dwa bisy oraz niezaspokojona publiczność, która pewnie manifestowałaby w nieskończoność swój niedosyt, gdyby nie znak włączającego się światła oznajmującego, że kontrakt został wykonany - koniec przedstawienia.
Podsumowując – bywałem już na różnych koncertach gwiazd amerykańskich, występujących czasami z muzykami z Europy, czołowymi polskimi muzykami, składami z płyty lub z trasy koncertowej i było pięknie. W piątek byłem jednak na koncercie PRODUKTU, od samego początku, do samego końca amerykańskiego, od początku do końca przemyślanego, na najwyższym światowym poziomie, emanującego swobodą, energią, perfekcją oraz radością z występowania!
Nie dziwi mnie fakt, iż Panowie od dawna są uważani za
nr 1 na świecie w tym co robią, bo ja w to wierzę, po tym co zobaczyłem w piątek dnia 21 listopada w kinie Komeda w Ostrowie Wielkopolskim.
bartek pilarczyk