A ja, jako właściciel w/w wzmacniacza, mogę tylko potwierdzić pełne usatysfakcjonowanie efektem końcowym - brzmieniem i możliwościami. No i przede wszystkim chcę publicznie podziękować
Zoltanowi, kóry odwalił kawał naprawdę porządnej roboty, a także
azazzello - który z dużym poświęceniem wybijał mi z głowy "wynalazki" typu Peavey czy Randall, cierpliwie tłumacząc dlaczego się nie nadają do harmonijki (przez całe lata grałem wyłącznie akustycznie i wystarczał mi najzwyklejszy mikrofon podpięty do byle czego, więc nie znałem tych wszystkich niuansów). I to właśnie on polecił mi tego Dynacorda (sam gra na takim), a potem podpowiedział, jak można go zmodyfikować. A że w dziedzinie elektroniki jestem dyletantem, postanowiłem dać go fachowcowi. Niestety, nie miałem wtedy kontaktu z Zoltanem, więc dałem innemu - a ten, jak się okazało, nie bardzo zrozumiał, w czym rzecz. Zupełnie zignorował wskazówki otrzymane od azazzello, które mu przekazałem i zrobił tak, jak on uważał za słuszne. Jak się potem okazało - po prostu poobniżał czułość wejść. No i rzeczywiście dało się bardziej odkręcić potencjometr głośności - ale to dlatego, że cały amp grał ciszej. Więc w sumie wszystko było po staremu, tylko potencjometr głośności zatrzymywał się w innym miejscu.
A teraz ad meritum: vibra i tak nie używałem (do tego harmonijkarzowi służy aparat gębowy tudzież układ oddechowy
), więc wystarczyło je odłączyć i już był do dyspozycji potencjometr, który można było wykorzystać do sterowania stopniem mocy bez kaleczenia oryginalnego panela i dostawiania dodatkowego pota. A volume steruje już tylko preampem. Bo oryginalnie sterowanie preampem i końcówką wisi na jednym potencjometrze - volume. Vibro ma jeszcze drugi pot. Ten będzie służył do sterowania reverbem, w który w przyszłości - z pomocą nieocenionego Zoltana - mam zamiar ampa doposażyć, żeby mu już nic nie brakowało. A gdyby kiedyś zaszła potrzeba przywrócenia stanu pierwotnego - raz dwa się podłączy z powrotem.
Tylko gwoli ścisłości: jest we wzmacniaczu jeden niefabryczny element: mianowicie głośnik. Fabryczny był po prostu do dupy, za słaby i o jakiejś takiej "telefonicznej" charakterystyce. Teraz siedzi w nim Eminence Legend (taki, jak w Fenderach) i wydaje się, że to jest to.
W stanie oryginalnym Astatic JT-30 (z oryginalną wkładką MC101) brzmiał na tym wzmacniaczu kijowo - piskliwie i przede wszystkim cicho. Te "dopalacze" zwiększające czułość pozwoliły zwiększyć poziom głośności. Jedyna niedogodność to to, że jest do nich dość utrudniony dostęp - są na chassis, trzeba włożyć rękę pod górną tylną osłonę i namacać. A że leżą tuż obok lamp mocy - to palce co i rusz poparzone. Przynajmniej do czasu, kiedy nie nabiorę wprawy. Ale inaczej się ich umieścić na chassis nie dało, a obaj z Zoltanem byliśmy zgodni co do jednego: kaleczyć oryginalną budę czy panel byłoby bez sensu; szczególnie, że amp, jak na 34 lata, jest w doskonałym stanie.
Z kolei zwiększenie pojemności kondensatorów zredukowało górę obcinając piskliwość brzmienia, za to dodało mu dołu. Dodatkowo również do wkładki mikrofonu Zoltan wlutował równolegle 2 kondensatory ceramiczne 270 pF każdy (miał być jeden 470 pF, ale ułamała się nóżka
). Ta wartość została dobrana empirycznie - daje już wyraźną poprawę brzmienia na głębsze i ciemniejsze, a jeszcze nie osłabia znacząco sygnału.
I to na razie tyle. Za kilka dni wyjeżdżam na wakacje, więc nie bardzo mam czas, ale jak wrócę postaram się umieścić zdjęcia chassis i próbki brzmienia na Astaticu i green bullecie (niestety nówka made in Mexico, nie vintage).
Pozdrawiam