Przeczytałem jakiś czas temu na forum opinię, że pierwsze płyty Skynyrdsów po odrodzeniu to jeszcze-jeszcze ale potem to już raczej nie za bardzo. Zupełnie się z tym nie zgadzam: moim zdaniem oni zyskiwali formę i nabierali rozpędu na pierwszych płytach po 1990, albumem przejściowym było TWENTY z trzema gitarzystami a ostatnie dwie produkcje: Edge of Forever i Vicious Cycle pokazują co ci trzej gitarzyści potrafią. Ale po kolei.
Lynyrd Skynyrd 1991: kilka razy podchodziłem do tej płyty, słuchałem, nigdy nie kupiłem. Solidna, rzetelna robota ale moim zdaniem zbyt nieśmiała i zbyt monotonna, żadna piosenka naprawdę nie porywa. Mimo to brawa za odwagę i dobre chęci bo wiadomo, że początki trudne ale próbować warto.
Last Rebel: tę już kupiłem i nie żałuję. Są perełki: tytułowy utwór, solówki w Born To Run. Trochę więcej country-rocka i gospel niż kiedyś, ogólnie - piosenki udane choć nie spektakularne. Mam wrażenie, że na tej płycie bardziej niż kiedykolwiek zbliżyli się do Marshall Tucker Band. Sympatyczne, pogodne aranżacje. Ciepła i lekka southernowa płytka, świetna do samochodu.
Twenty: może niespójna, może nierówna ale jednak krok naprzód. Lekko rozczarowują mnie melodie i teksty ballad i bardziej rockowych numerów, trochę bez pomysłu. Za to partie instrumentalne w tych kawałkach są już z nerwem. Jak zwykle - klika utworów boogie z solówkami Powella. Lubie tego typu kawałki - nie wzruszają ale za to sprawiają frajdę i zapewniają dobrą średnią. Gospelowe chórki są chyba na tej płycie obfitsze niż kiedykolwiek. Mi to nie przeszkadza, bo słyszę, że to gospel czyli tradycja ale wyobrażam sobie, że niektórzy kojarzą to z upopieniem i może ich to razić. Wolałbym, żaby zamiast zmiksowanego "Travelling Man" nagrali jakis nowy utwór, ale w sumie - sympatyczna wersja klasyka. W ogóle tak obieram tę płytę - jako sympatyczną. Funkujące "None of us are free" jakby z innej bajki ale zgrabne, profesjonalne i dodaje płycie koloru. Na koniec perełka: "How Soon We Forget" ma taki rozkosznie leniwy, południowy klimat, sielską atmosferę siedzenia i brzdąkania na ganku domu w ciepły dzień. Zawsze jak to słyszę to przypomina mi się opowiadanie Scotta Fitzgeralda o dziewczynie z Południa, która miała wyjść za Jankesa ale ostatecznie wróciła do siebie i siedząc na ganku zastanawia się z przyjaciółmi czy już iść popływać, czy siedzieć tak dalej. Ktoś pamięta tytuł ? Przy okazji - F. Scott Fiztgerald i George Gershwin to moim zdaniem prekursorzy southern rocka
Edge of Forever: panowie przypomnieli sobie, że mają trzech gitarzystów w składzie i postanowili z tego skorzystać. Mocny, gitarowy southern z elementami hard rocka. Krok w stronę Molly Hatchet. Plus jak zwykle okazjonalne pianistyczne boogie zdominowane przez Powella. Bez dęciaków i żeńskich chórków, więcej surowej rockowej energii. Świetne "Through it all" z patetycznym (ale dobrym i szczerym!) tekstem o odrodzeniu się grupy z popiołów. Piękne solo na gitarze . W ogóle dużo dobrych riffów i fajnych (choć czasem za krótkich) solówek na tej płycie. No i mój absolutny faworyt: "Rough around the edges", z tekstem ku pamięci ojca - szorstkiego, twardego ale nieodżałowanego. To taki hymnowy utwór, pokrewny do Simple Man i moim zdaniem (czekam na protesty) - podobnego kalibru. W każdym razie też miewam przy nim ciarki. Jeśli czegoś mi na tej płycie brakuje, to leniwego ciepełka, bo dominuje gitarowy testosteron i rockowy etos.
Vicious Cycle: pierwsze co się rzuca w uszy to znakomita produkcja, to zawsze dodaje pary muzyce. Początek mocny, podoby do poprzedniej płyty ale chyba jeszcze lepszy. Świetny riff. W ogóle, tak jak na poprzednim albumie : dobrych gitarowych patentów tu nie brak, panowie się nie obijają. Pianistyczne boogie też są - 3 fajnie, bogato brzmiące kawałki, zawsze mnie bujają. Tekstowo (w pozostałych utworach) zrobiło się dość poważnie, bo oprócz afiramcji rodzinnnego życia w sielskim "Lucky Man" mamy kilka kawałków traktujących o odpowiedzialności za świat, życiu pozagrobowym, karze śmierci, życiowych błędach i doświadczeniach itd. Czasem jest to lepiej, czasem gorzej podane - chwilami brakuje talentu Ronniego, który potrafił połączyć czupurność i buntowniczość z ironią, a ważne prawdy serwował z humorem (ale o nim można bez końca). Teraz jest bardziej kawa na ławę, choć trafiają się zgrabne zdania. Ważnymi utworami są "Mad hatter" dedykowany zmarłemi basiście - jeden z najlepszych na płycie i główny przebój radiowy - "Red, White & Blue". Ten pierwszy brzmi niczym lepsza wersja "Go Fishing" z poprzedniego albumu, ten drugi to moim zdaniem trochę słabsza (ale wciąż mocna) eksploatacja schematu z "Rough around the edges". No właśnie - schematy. Mimo aranżacyjnych nowinek, często mam wrazenie, że ta czy inna fraza gdzieś już wcześniej była. Do tego pojawiło się dość sporo zewnętrznych kompozytorów na liście płac, w tym trzeci brat Donnie i Jim Peterik (obaj z 38 Special, Peterik to w ogóle osobna, długa historia). Za ich sprawą niektóre piosenki brzmią jak przeboje AOR, którym nadano następnie southernowy szlif, na szczęście nie jest to zbyt dotkliwe. A Gimme Back My Bullets z Kid Rockiem to moim zdaniem skok na kasę, ale że to bonus a cała płyta trwa tłuste 70 minut, więc nie ma się zbytnio czego czepiać. W końcu życzymy im dobrze i chcemy, żebie sobie godziwie żyli, prawda?
Werdykt - wciąż zdaję sobie pytanie, czy to lepsza płyta od "Rough around the edges". Może w ten sposób: lepsza produkcyjnie i dźwiękowo, bogatsze aranżacje. Kompozytorsko i gitarowo - chyba porównywalnie. W każdym razie obydwie zdecydowanie każdemu polecam: nowe składy "przegryzły się", odbudowały swoją rockową tożsamość i robią muzykę na naprawdę wysokim poziomie. Mam nadzieję, że będzie następny Skynyrd. I następny,... i następny...
Pozdrawiam wszystkich, jestem ciekaw opinii. Tylko błagam - nie piszcie, że "Skynyrd po katastrofie, to nie to co przed" - bo to jest fakt taki więcej oczywisty. Skupmy się na tym co mamy i co jeszcze możemy mieć, co nas najbardziej przekonuje w nowych Skynyrdsach i na jaki kierunek liczymy.
I czy ktoś ma na półce ten dwutomowy zbiór opowiadań Fitzgeralda "Królowa Południa" i może sprawdzić dla mnie tytuł tej southernowej historii ?