autor: Zdzisław Pająk » stycznia 27, 2008, 2:02 pm
Mam już tę książkę i przyznam, że sporo się dowiedziałem faktów, o których wcześniej niewiele wiedziałem (lub zupełnie nic), szkoda tylko, ze autor zamieścił tak mało zdjęć, choć rozumiem, że koszty byłyby większe no i cena książki też.
I jeszcze dwie uwagi - pierwsza dotyczy klubu "Craw-Daddy" - to ten sam co "Crawdaddy" (najpierw była pisownia "Craw-Daddy" później doszła "Grawdaddy"), druga imienia Gomelsky'ego - menadżera "The Yardbirds", dzięki któremu doszło do paro miesięcznego pobytu Williamsona w Anglii - miał on na imię Giorgio a nie Georgio. Tak przynajmniej figuruje w dostępnych mi materiałach (książkach, gazetach i na okładkach płyt). I jeszcze fragment z mojej książki o Claptonie, którą zamierzam sam wydać (planuję ze zdjęciami) właśnie o czasie spędzonym wspólnie z Williamsonem.
Od 7 grudnia zespół „The Yardbirds” wspomagał podczas brytyjskiego tournee Sonny’ego Boy’a Williamsona II, któremu od pierwszego jego występu (18.10.1963 w „Fairfield Hall” w Croydon) tak się w Anglii spodobało, że postanowił zostać dłużej. Zamieszkał u Gomelsky’ego i codziennie o ósmej rano dzwonił do Grimesa – „Hej młodziku, skocz do pubu i przynieś mi flaszkę Scotcha"... Sonny Boy wypijał wówczas dziennie jedną butelkę „Johnny’ego Walkera” i czasem zakłócało to jego występy. Clapton pamiętał – Po zapowiedzi „A teraz Sonny Boy Williamson” wtoczył się on na scenę zupełnie pijany. Nagle potknął się i na podłogę upadły wszystkie jego harmonijki. A zaraz potem i on sam przewrócił się jak długi, prosto w oświetlający scenę reflektor... No i nie pozostało wtedy nic innego, jak tylko odwołać występ. A koncerty odbywały się wieczorami, kiedy Sonny Boy wlał już w siebie sporo whisky. Zanim jednak doszło do pierwszego wspólnego występu Williamsona z „The Yardbirds”, mzuycy starannie się przygotowali. ...Przygotowaliśmy wszystkie jego numery - opowiadał Jim McCarty – ale na koncercie on wykonał wszystko zupełnie inaczej. Przez cały czas byliśmy bardzo spięci. Najlepiej miał Keith, stał w głębi sali, reszta zaś milczała, w napięciu oczekując co Sonny Boy zrobi... Po pierwszej takiej zaskakującej dla jego zespołu niespodziance, Gomelsky’emu udało się przekonać Williamsona, aby nazajutrz zechciał przybyć parę minut przed koncertem, na wspólną z muzykami próbę. Wspominał Clapton – Temperatura na sali była bliska zeru, kiedy o 20,22 rozpoczynaliśmy naszą próbę. Towarzyszyło nam wtedy niewielu widzów. Przychodzili dopiero na sam koncert... Phillip Hayward, menedżer klubu „Ricky Tick” opowiadał – Załatwiłem mu występy co wieczór. Był w Windsorze, Guildford, Maidenhead, Reading, Watford, Bath, Farnborough. Wszędzie, gdzie była wtedy wolna sala. W „Pearce Hall” w Maidenhead było na koncercie 1800 osób... W wywiadzie, jakiego w 2004 roku udzielił pismu „Guitar World Acoustic” Clapton opowiadał – Jednak od pierwszego dnia nie był mi przychylny. Podszedłem wtedy do niego i zapytałem „Czy pan naprawdę nazywa się Rice Miller?”. W jego oczach musiałem wyglądać jak naiwny bluesowy kolekcjoner. Pewnie pomyślał, że się z niego nabijam. Sonny Boy był bardzo trudnym i dziwnym facetem…
Alexa „Rice’a” Millera, tak rzeczywiście brzmiało nazwisko Sonny’ego Boy’a Williamsona II, wspomagały na tych występach brytyjskie zespoły R&B: „The Animals”, „Cyril Davies’ All Stars”, „Georgie Fame & The Blue Flames”, „Garry Farr & T-Bones” (z Keithem Emersonem i Lee Jacksonem), „Vance Arnold & The Avengers” (czyli Joe Cocker z grupą) oraz „The Yardbirds”. Opinia Rice’a Millera (czyli S.B.Williamsona II) o towarzyszących mu zespołach była wtedy jednak niezbyt pochlebna – Wszyscy Anglicy tak bardzo chcą grać bluesa, że tak właśnie go grają – źle...
Był przejmujący chłodem 8 grudnia 1963, kiedy zespół "The Yardbirds" przyjechał do „Crawdady Club”. Czerwony na twarzy z wysiłku i całkowicie spocony Keith Grant, pracownik niezależnego studia „Olympic”, pośpiesznie rozstawiał mikrofony i podłączał je kablami do magnetofonu – Miałem niekończące się problemy techniczne. Panował straszliwy bałagan i nikt nie wiedział o co tak naprawdę chodzi. Słychać było świst i buczenie aparatur. A zespół grał zdecydowanie za głośno... Sonny był przemarznięty, stał na krześle i podsuwając pod świecące reflektory ręce starał się je rozgrzać. ... Bardzo byłem podniecony myślą, że zobaczę Sonny’ego razem z chłopakami, których znałerm od dłuższego czasu, ale tamten koncert bardzo mnie rozczarował. Na początku było zupełnie pusto, pomyślałem wtedy, że może zbyt wiele wymagam. Ale zespołowi szło coraz gorzej. Muzycy grali bardzo niepewnie. Zastanawiałem się, co się z nimi dzieje? – wspominał Fran Leslie, późniejszy wydawca magazynu „Blues In Britain”. Jim McCarty po latach wspominał – Na próbie wszystko jeszcze było w porządku. Sonny Boy zachowywał się świetnie, ale kiedy nadszedł czas koncertu, był on tak bardzo pijany, że zmienił wszystko co uzgodniliśmy wcześniej. Graliśmy na wyczucie, nie mając zupełnie pojęcia, co wydarzy się za chwilę... Na zachowanych z tamtego koncertu materiałach filmowych widać, jak bardzo muzycy „The Yardbirds” koncentrują się nie na swojej grze tylko na tym, by zdążyć za Williamsonem. ...Bardzo zależało mi na tej próbie, choć wiedziałem, że Sonny Boy nie jest facetem, który da się lubić, a my nie mieliśmy pojęcia jak mu akompaniować. I trochę nas to przerażało, bo Sonny Boy naprawdę był wstrętnym facetem. Lubił zaskakiwać. Mówił zwracając się do nas – „A teraz zagramy „Don’t Start Me Talkin’” albo „Fattening Frogs For Snakes”” i oczywiście wielu członków zespołu nigdy wcześniej nie słyszało tych tematów. Ale ostatecznie dzięki niemu wiele zobaczyłem i wiele się nauczyłem – wspominał Clapton.