Co mnie powalilo - odcinek 27
Sa albumy, ktore robia niezle wrazenie za pierwszym razem, by po kolejnych przesluchaniach rozczarowac. Sa tez takie, ktorych wartosc doceniamy po pewnym czasia i ktore im dluzej sluchamy, tym wieksza sprawiaja frajde.
Przypomnialem sobie o plycie Dave Holland Quintet „SEEDS OF TIME” z 1984 r. Plyte kupilem jeszcze w czasach, kiedy dopiero zaczynalem interesowac sie ambitniejsza muza i nie od razu potrafilem ja docenic. Dzisiaj uwazam, ze ten krazek nie ma slabych punktow.
Na pierwszy rzut oka oraz ucha jest to bardzo dobry jazzowy kwintet. Jak zawsze u D.Hollanda mamy do czynienia ze znakomitym timingiem, udanymi kompozycjami, ciekawymi improwizacjami deciakow.
Nie wiem, moze to dlatego, ze plyta pochodzi IMO z najlepszego, najbardziej kreatywnego okresu dla wytworni ECM (lata 70/80). W kazdym razie jest w tej muzyce to, czego troszke mi brakuje w pozniejszych kwintetach Hollanda. Cos, co powoduje, ze po jej wysluchaniu ma sie ochote szukac swojej szczeki na podlodze. Jak dobrze, ze jeszcze mam wlasne zeby
Nie ma zasady, ktorej nie mozna by naruszyc, zeby bylo piekniej - Beethoven o muzyce
Wiadomo, ze smoki nie istnieja, ale kazdy z nich na inny sposob - Lem o smokach