Pink Floyd
: września 22, 2008, 6:02 pm
Dużo ostatnio myslałem o Pink Floyd i chciałbym sie z Wami podzielic tymi myślami.
Pink Floyd
Odejście Ricka chyba definitywnie zamyka ten rozdział. Legenda będzie nadal trwać. Oby wiecznie.
Zacząłem ich słuchać w latach 72-73. Pierwsze były "Echa" słuchane bez końca. Wkrótce pojawiła się "Ciemna strona" i zachwyt, który nie minął do dzisiaj. Zaraz potem było szukanie wcześniejszych nagrań i nowe płyty.
Czym była i jest dla mnie muzyka Pink Floyd?
Nasuwają mi się dwa porównania. Pierwsze, to dom rodzinny - tak trochę jak w „Breathe (Reprise)". Miejsce, do którego wraca się z najdalszych muzycznych wędrówek. Wraca się pełnym cudownych wrażeń i odkryć. Ale w odtwarzaczu ląduje płyta z pryzmatem i okazuje się, że te stare kapcie są najcieplejsze, a ten stary, wysiedziany fotel – najwygodniejszy, a widok za oknem, choć zna się go na pamięć – najpiękniejszy. W ciągu tych 35 lat słuchania muzyki odkryłem już wiele najlepszych płyt i najlepszych zespołów, ale zawsze następował powrót do starego Floyda i refleksja, że chyba to oni są najwięksi.
Drugie porównanie, to stary przyjaciel. Możemy go nie widzieć od bardzo dawna, ale zawsze mamy pewność, że możemy na niego liczyć, że nigdy nie zawiedzie. Że jak zajdzie potrzeba, to w ich muzyce znajdziemy to, co akurat jest nam potrzebne. A tak trochę z przymrużeniem oka, to dosłownie znajdowałem. Znałem ich teksty na pamięć i często na zaliczeniach z angielskiego korzystałem z nich. Jedno zadanie pamiętam do dzisiaj: „Uzupełnij zdanie – Wish you ………..”.
Rick
Tu też mi się nasuwają porównania. Tym razem malarskie. Z jednej strony piękne pejzaże malowane hammondami, a z drugiej cudowne miniaturki. W moim numerze jeden Pink Floyd, w „Us and Them” między drugą zwrotką, a solem na saksofonie jest krótka partia grana przez Ricka na fortepianie. Jest w niej tyle piękna, artyzmu, wrażliwości, że zachwyca mnie ciągle tak samo. Ten fragment, to jest moje główne skojarzenie z Rickiem i będzie już na zawsze. Chyba nikt nie potrafił tak jak On jednym akordem, paroma dźwiękami przenieść grany utwór w zupełnie inny wymiar.
Z jednej strony geniusz, a z drugiej wspaniały, skromny człowiek. Może mi się wydawało, ale wtedy w Gdańsku, po wyjściu na scenę, jak usłyszał owacje pod swoim adresem, to wydał mi się trochę zakłopotany, onieśmielony, choć przeżywał to już tyle razy. I ta jego pomyłka w Time, tak zwyczajna, tak typowo ludzka powoduje, że jest mi jeszcze bliższy.
Trudno się pisze ze ściśniętym gardłem. Jak okrutne są słowa, które Rick spiewał:
„The time is gone, the song is over”
Pink Floyd
Odejście Ricka chyba definitywnie zamyka ten rozdział. Legenda będzie nadal trwać. Oby wiecznie.
Zacząłem ich słuchać w latach 72-73. Pierwsze były "Echa" słuchane bez końca. Wkrótce pojawiła się "Ciemna strona" i zachwyt, który nie minął do dzisiaj. Zaraz potem było szukanie wcześniejszych nagrań i nowe płyty.
Czym była i jest dla mnie muzyka Pink Floyd?
Nasuwają mi się dwa porównania. Pierwsze, to dom rodzinny - tak trochę jak w „Breathe (Reprise)". Miejsce, do którego wraca się z najdalszych muzycznych wędrówek. Wraca się pełnym cudownych wrażeń i odkryć. Ale w odtwarzaczu ląduje płyta z pryzmatem i okazuje się, że te stare kapcie są najcieplejsze, a ten stary, wysiedziany fotel – najwygodniejszy, a widok za oknem, choć zna się go na pamięć – najpiękniejszy. W ciągu tych 35 lat słuchania muzyki odkryłem już wiele najlepszych płyt i najlepszych zespołów, ale zawsze następował powrót do starego Floyda i refleksja, że chyba to oni są najwięksi.
Drugie porównanie, to stary przyjaciel. Możemy go nie widzieć od bardzo dawna, ale zawsze mamy pewność, że możemy na niego liczyć, że nigdy nie zawiedzie. Że jak zajdzie potrzeba, to w ich muzyce znajdziemy to, co akurat jest nam potrzebne. A tak trochę z przymrużeniem oka, to dosłownie znajdowałem. Znałem ich teksty na pamięć i często na zaliczeniach z angielskiego korzystałem z nich. Jedno zadanie pamiętam do dzisiaj: „Uzupełnij zdanie – Wish you ………..”.
Rick
Tu też mi się nasuwają porównania. Tym razem malarskie. Z jednej strony piękne pejzaże malowane hammondami, a z drugiej cudowne miniaturki. W moim numerze jeden Pink Floyd, w „Us and Them” między drugą zwrotką, a solem na saksofonie jest krótka partia grana przez Ricka na fortepianie. Jest w niej tyle piękna, artyzmu, wrażliwości, że zachwyca mnie ciągle tak samo. Ten fragment, to jest moje główne skojarzenie z Rickiem i będzie już na zawsze. Chyba nikt nie potrafił tak jak On jednym akordem, paroma dźwiękami przenieść grany utwór w zupełnie inny wymiar.
Z jednej strony geniusz, a z drugiej wspaniały, skromny człowiek. Może mi się wydawało, ale wtedy w Gdańsku, po wyjściu na scenę, jak usłyszał owacje pod swoim adresem, to wydał mi się trochę zakłopotany, onieśmielony, choć przeżywał to już tyle razy. I ta jego pomyłka w Time, tak zwyczajna, tak typowo ludzka powoduje, że jest mi jeszcze bliższy.
Trudno się pisze ze ściśniętym gardłem. Jak okrutne są słowa, które Rick spiewał:
„The time is gone, the song is over”