Magiczna Noc Świętojańska w Stacji Turystycznej Orle
: lipca 3, 2023, 8:27 pm
O bluesowych imprezach w Stacji Turystycznej Orle w Górach Izerskich (okolice Jakuszyc, granice administracyjne Szklarskiej Poręby) po raz pierwszy usłyszałem ze dwa lata temu. Dopiero. Stało się to przy okazji poznawania przeze mnie muzyki wrocławskiej grupy Mizia & Mizia Blues Band. Wtedy bowiem kolega, z którym rozmawiałem o tej kapeli, powiedział mi mniej więcej coś takiego: „Oni organizują bluesowe Noce Świętojańskie w schronisku Orle, nie słyszałaś? A my byliśmy, świetna impreza”.
No – do wtedy nie słyszałem, przyznaję. W ogóle to teraz, gdy bliżej poznałem historię grania bluesa w Orlu (o tej historii za chwilę) jestem zdziwiony - jak to możliwe, że nie słyszałem? Impreza nie jest co prawda jakimś molochem koncertowym, promowanym w mediach; ale w końcu Dolny Śląsk to sąsiad mojej Wielkopolski, a środowisko bluesowe jest raczej zwarte i niewielkie…
Ważne jednak, że w końcu nie tylko usłyszałem, ale w tym roku pojechałem tam. Zaprosili mnie Witek i Włodek Mizia (raz jeszcze dzięki, Panowie!), podczas rozmowy po jednym z koncertów. No i Magiczna Noc Świętojańska – z jej niesamowitą otoczką – chwyciła mnie za serce do tego stopnia, że postanowiłem napisać ten tekst. Po to, żeby dowiedzieli się o niej także inni miłośnicy bluesa, którzy dotychczas żyją w takiej nieświadomości, w jakiej ja do niedawna żyłem…
Tegoroczna Magiczna Noc Świętojańska w Orlu zaczęła się już w piątek, 23. czerwca. Jak przystało na imprezę magiczną, nawiązującą do obrządków prasłowiańskich – zawierała w sobie element kultu ognia. Naprawdę! Mianowicie punktualnie o 22:00 (a więc po pełnym zapadnięciu mroku) na polanie przed schroniskiem odbył się niesamowity spektakl, nazwany przez organizatorów Tańcem Ognia. Zresztą - nazwany tak bardzo słusznie; gdybyście sami chcieli sprawdzić, to w wolnej chwili możecie tutaj obejrzeć:
https://www.youtube.com/watch?v=6LXnHUtxq48&ab_channel=MaciejR.Hoffmann
No a po wspomnianym ognistym pokazie (czyli po uczcie głównie dla oczu) przyszła już kolej na ucztę typowo bluesową, czyli głównie dla uszu. Było koło 23:00, kiedy gospodarze imprezy - formacja Mizia & Mizia Blues Band – uderzyli w struny i w bębny, a Pan Stefan Mizia wydobył pierwsze, przepiękne dźwięki ze swej harmonijki…
Koncert otwarcia znów miał wyjątkowy klimat, bo odbywał się w sali jadalnej Schroniska. Tu muszę wtrącić małe spostrzeżenie: otóż górskie schroniska są chyba wyjątkowo korzystnym, przyjaznym środowiskiem dla bluesowych kapel. Piszę tak, bo nie tylko w Orlu atmosfera podczas bluesowania była czarodziejska, a zabawa przednia. Przed kilku laty byłam w innym schronisku („Pod Muflonem” – przy Dusznikach Zdrój, w Górach Bystrzyckich) na koncercie innej bluesowej formacji (Tandeta Blues Band). Też było szaleństwo. Zatem – chyba coś w tym jest. A może po prostu mentalność ludzi kochających góry powoduje, że kochają oni także dwunastotaktowe pochody bluesowe?…
W Orlu wspomniany koncert otwarcia miał nie tylko twarz muzyczną (o czym za moment), ale świetnie wypełnił także rolę integracyjną. Dla nas, czteroosobowej załogi z Południowej Wielkopolski, nowicjuszy na tej imprezie, był – dzięki swemu kameralnemu charakterowi – okazją do integracji z innymi uczestnikami. No i do poznania Pana Stasia – charyzmatycznego, niepowtarzalnego gospodarza obiektu.
Mizia & Mizia Blues Band zagrali solidny, porywający koncert. Cóż mam napisać, żeby nie wyszło na to, że Im schlebiam? Mam opisywać harmonijkowe wejścia Pana Stefana, wstawiane zawsze w punkt, zawsze wycyzelowane; oszczędne, gdy tak należy – a rozbudowane, gdy trzeba? Mam chwalić wokal Włodka albo pisać, że podziwiam jego gitarowe granie, w tym coraz lepsze używanie techniki slide? Mam podziwiać Witka, „muzycznego rozmówcę” Włodka, precyzyjnego, wyważonego i kapitalnie uzupełniającego gitarową fakturę brzmienia zespołu? Mam zachwycać się wymianami solówek pomiędzy obu braćmi albo chwalić fragmenty grane na dwa głosy? Mam opisać sekcję, w której Maciej Wolański (bass) z Grzesiem Siwickim (drums) działają jak potężna, nieomylna, bezlitośnie miarowa lokomotywa?… Nie lubię opisywać dobrej muzyki, bo muzyki się słucha. Jak więc chcecie, to posłuchajcie (i zobaczcie):
https://www.youtube.com/watch?v=JbvsSO6hSFM&ab_channel=MaciejR.Hoffmann
https://www.youtube.com/watch?v=lYeVuQibc2M&t=76s&ab_channel=MaciejR.Hoffmann
Po koncercie otwarcia spaliśmy w schronisku; miejsca noclegowe mieliśmy zarezerwowane wcześniej.
A następnego dnia, w sobotę (24. czerwca), przedpołudnie i popołudnie spędziliśmy w górach. To zresztą kolejny, dość oczywisty aspekt imprezy Magiczna Noc Świętojańska – te przepiękne okolice z atrakcyjnymi, ale przyjaznymi szlakami turystycznymi. Być w Górach Izerskich i nie przekroczyć granicy na Izerze? Nie zachwycić się spokojem i ciszą na szlaku, nie zejść na koniec wycieczki do czeskiej wioski przygranicznej – Jizerki; nie zjeść tam – w dobrej, czeskiej restauracji – legendarnych czeskich knedlików, popijając je przednim czeskim piwem (niczego nie ujmując browarkowi serwowanemu w Orlu przez Pana Stasia)?… No nie da się!
Do Stacji Orle wróciliśmy wczesnym popołudniem. Na polanie przed schroniskiem stała już scena, a precyzyjny i profesjonalny (zwróciłem na to uwagę już podczas koncertu otwarcia) akustyk kończył swoje przedkoncertowe czary. A za dłuższą chwilę zaczęło się…
Koncerty poszczególnych kapel mają na tej imprezie szczególny – w sensie pozamuzycznym – charakter. Po pierwsze: zanika podczas nich granica zespół-publiczność; jest wzajemna bliskość (także w sensie dosłownym). Po drugie: ponieważ nie jest to impreza masowa, stąd nie widać na niej ochrony. Summa summarum: jest kameralnie, przyjacielsko, swojsko.
W tym roku na scenie przy Orlu wystąpiły – oprócz Mizia & Mizia Blues Band – trzy kapele: Deep Free, Blues Friends i Tortilla. Już z tej prezentacji wynika, że na scenie zagościły panie. A z kobietami nie ma żartów!…
W Tortilli śpiewa Pola. Myślę, że większość czytelników kojarzy jej głos, bo Tortilla to formacja działająca na polskim bluesowym rynku od lat. Mają na koncie sukces na Rawa Blues Festival; koncertowały z nimi (i nagrywały) także tuzy polskiego jazzu, np. Wojciech Karolak czy Jan „Ptaszyn” Wróblewski. Zagrali w Orlu bardzo dobry koncert – na luzie, ale z feelingiem i ze świetnym kontaktem z publicznością.
Z kolei zespół The Blues Friends ma w swym składzie charyzmatyczną Beatę Małecką. A Beata to: kapitalny, rozpoznawalny głos; intrygująca interpretacja utworów; wielkie możliwości wokalne i niesamowite wyczucie sceny. „Friendsi” są mi bliscy z jeszcze jednego powodu: na gitarze gra w tej kapeli Jan Węgłowski, zielonogórski lekarz – a więc mój kolega po fachu. Janka możecie pamiętać np. z kapeli The Dirty Doctors, która kilkakrotnie grywała np. na festiwalu Las, Woda & Blues w Radzyniu k. Sławy. The Blues Friends zachwycili w Orlu nie tylko mnie; wnioskuję tak nie opierając się jedynie o oklaski publiki, ale także na podstawie rozmów z konkretnymi uczestnikami (prawda, Witku ?)
No i wreszcie Deep Free. Przewrotna nazwa kapeli nawiązuje z jednej strony do dwóch historycznych grup, stanowiących inspirację dla tej kapeli (oczywiście chodzi o Deep Purple i Free), a z drugiej – jak zespół deklaruje na YouTube – nazwa ta „wyraża głęboką swobodę w doborze repertuaru. Wybieramy same najlepsze kawałki, kultowe riffy, pulsujące energią i rytmem lat 70-tych”. Gitarę – co warto podkreślić – obsługuje w tym teamie Włodek Mizia. Ładną (przynajmniej dla mnie) ciekawostką jest to, że niektórzy członkowie bandu to… byli uczniowie Włodka (o tym opowiem w następnej zwrotce).
Tak to już jest, że w przypadku większości festiwali bluesowych zawsze można wskazać konkretne osoby jako swoistych rodziców (pomysłodawców) danej imprezy. A potem, jeśli festiwal „przyjmie się” i jest powtarzany rokrocznie, te osoby są z reguły stają się jego motorem. Oczywiście: motorem wspomaganym przez sztab różnych innych ludzi, ale jednak – nieodzownym.
Dla przykładu: ojcem ostrowskiego Jimiwaya był niezapomniany Benek Kunicki; ojcem zakrzewskiego Blues Express Festivalu jest Henryk Szopiński; koźmiński May Blues Meeting ma swojego Leszka „Dyndę” Sworowskiego, a Ścinawski Blues Nad Odrą – Darka „Daro” Łacha…
W przypadku Bluesa na Orlu „motorem” kolejnych imprez jest pewna bluesowa rodzina. A konkretniej - ojciec i jego dwóch synów: panowie Stefan, Witold i Włodzimierz Mizia. Tak, dobrze kojarzycie: to założyciele i filary wrocławskiej kapeli Mizia & Mizia Blues Band.
A zaczęło się bardzo wyjątkowo, bo od pasji nie tylko muzycznej, ale – nazwijmy to – także turystycznej i pedagogicznej. Pan Stefan i Włodek to nie tylko miłośnicy bluesa i gór, ale w dodatku nauczyciele. Tacy z zacięciem, tacy pracujący z młodzieżą także po dzwonku… Bliższych szczegółów z historii grania bluesa w Orlu poszukałem u źródła – czyli po prostu spytałem o nie Włodka Mizię. Opowiedział mi fascynujące szczegóły:
„Historia Bluesa na Orlu jest dość stara. Zdaje się, że pomysłodawcą w ogóle był ojciec, który zresztą bardzo dużo zrobił dla tego miejsca, przyjeżdżając z uczniami. Spopularyzował to miejsce. Były chyba 3 edycje Bluesa nad Izerą we wczesnych latach 90. Nawet John Porter grał, była duża scena. Tam były pierwsze koncerty zespołu, który przerodził się w Crackers Band.
Później przez lata główna bluesowa impreza odbywała się w długi weekend listopadowy. Można powiedzieć, że jesteśmy muzycznymi gospodarzami tej imprezy od 20 lat, ale grało tam jeszcze kilka kapel, np. zapadł mi w pamięci zespół Trouble Heroes z Czech. Grali Steviego Ray Vaughana po prostu nuta w nutę jak Stevie (…). Nie tak dawno występowała z nami w listopadzie Ela Dębska. Był też zaprzyjaźniony folkowy zespół Sąsiedzi. Był Gustaff Electric. Oczywiście Igor Łojko w różnych bluesowych konfiguracjach. Nieodżałowany Miras, czyli Mirek Stanisławowicz z Gdyni”.
Dla mnie osobiście – obserwatora w wieku „pod sześćdziesiątkę”, a do tego ojca – imponujące jest to, że Pan Stefan wraz z Włodkiem nie tylko sami realizowali swe bluesowo-górskie fascynacje, ale zarażali tą pasją młodzież. Czyli – kształtowali kolejne bluesowe pokolenia. Zaiste, chyba każdy rodzic chciałby, żeby jego pociechy trafiły pod skrzydła właśnie takich pedagogów - nauczycieli z powołania. Włodek opowiada o tym tak:
„Zazwyczaj przyjeżdżaliśmy w listopadzie z uczniami. Tak z 15 lat temu, jak jeszcze obaj z ojcem uczyliśmy aktywnie, braliśmy po 15-20 uczniów, szliśmy przez góry i na nocne koncerty przychodziliśmy już długo po zmroku. Z czasem, z ojcem już jeździło mniej, a ze mną więcej - i było parę edycji, gdy ja przyprowadziłem 60-70, a kiedyś nawet 90 osób. Chłopaki z Deep Free [jeden z zespołów, który w tym roku wystąpił w Orlu podczas Magicznej Nocy Świętojańskiej – przyp. Maciej „Hoffi”] właśnie w taki sposób poznali Orle. Xylu (basista) przeszedł ze mną 2 tysiące kilometrów po górach”.
A jak jest dziś z organizacją bluesowych grań w Orlu? Włodek, z racji swego wokalu niezaprzeczalny frontman zespołu, nie ma wątpliwości: „Ojciec był pomysłodawcą, a dziś wszystko kręci się dzięki Witkowi”.
A Witek najwyraźniej lubi „ruch w interesie”. Bo o ile początkowe edycje odbywały się przy okazji listopadowego święta, o tyle później zrodził się pomysł grania także w czerwcu. Tegoroczna edycja czerwcowa była już czwartą z rzędu; ale pojedyncze „świętojanki” zdarzały się już wcześniej.
Z Włodkiem rozmawialiśmy zaraz po zakończeniu w Orlu tegorocznej bluesowej Magicznej Nocy Świętojańskiej, ale Witek już wcześniej zaznaczył, że już w tym roku zaprasza sympatyków bluesa także na listopad…
Podsumowując to, co wyśpiewałem Wam powyżej…
Po pierwsze: okresowe granie bluesa w Stacji Orle to dowód na to, że w naszym kraju dobre imprezy bluesowe wciąż pozostają inicjatywami oddolnymi. I dobrze; let it be! Niech nam się nie mieszają do naszych emocji politycy; natomiast samorządowcy mogą ewentualnie wspomóc nas kasą (bo bluesmani robią dobrą robotę dla lokalnych – i nie tylko – społeczności).
Po drugie: okresowe granie bluesa w Stacji Orle to dowód także na to, że niepojęta potęga gór, uroczy prymitywizm górskich schronisk oraz ponadczasowa prostota bluesa pasują do siebie w sposób absolutnie doskonały. Zatem: blues ma się dobrze nie tylko w wielkich halach (vide: Rawa Blues Festival), nie tylko w mazurskich ostępach leśnych (vide: Blues w Leśniczówce); nie tylko nad jeziorami (vide: Las, Woda & Blues Festival), nie tylko w klubach, knajpkach i pubach – ale także w górach… Blues – mówiąc wprost – ma się dobrze WSZĘDZIE.
Po trzecie: entuzjazm, zapał, pasja zaledwie trójki ludzi (myślę tu o Panu Stefanie, Witku i Włodku) z biegiem czasu potrafią wydać cudowne owoce, dostępne dla rzeszy ludzi z różnych pokoleń.
Po czwarte (i nie można tego pominąć): często nie doceniamy takich anonimowych ludzi, którzy podczas koncertowych imprez nie rzucają się w oczy, ale bez których te imprezy po prostu nie zaistniałyby. W przypadku grania bluesa w Stacji Orle taką osobą jest gospodarz schroniska – Pan Stasiu, czyli pan Stanisław Kornafel. Panie Stanisławie – mój głęboki ukłon, pełen zasłużonego szacunku.
Cóż mogę napisać na zakończenie? To, że i ja, i moi przyjaciele powrócimy do Stacji Turystycznej Orle już w listopadzie. Witek i Włodek znów planują wtedy bluesowe granie w Górach Izerskich…
Maciej "Hoffi" Hoffmann