autor: RafałS » lipca 26, 2010, 12:59 pm
Lubię sobie czasem kupić płytę zupełnie mi nieznanej kapeli, zwłaszcza jak cena okazyjna. Tak było i tym razem i nie zawiodłem się. Bardzo przyjemne granie southernowo-jambandowe. Dominacja żwawych temp, zero smęcenia, a jednocześnie dość łagodnie, bez łojenia, granie zbudowane na przeplatającyh się partiach gitary prowadzącej (jest też druga - rytmiczna) i klawiszy (głównie fortepian, czasem hammond w tle). Pierwsze skojarzenie - ABB z czasów płyty "Brothers and Sisters" - gitarzysta Daybreakdown gra trochę pod Bettsa a pianista pod Chucka Leavella. Drugie skojarzenie - co szybsze numery Grateful Dead z lat 70-tych. Oczywiście takie porónania są zawsze na wyrost i tak jest też tym razem. To jeszcze młode chłopaki i więcej w nich entuzjazmu niż doświadczenia. Daybreakdown ma tylko jednego bębniarza i przez większośc czasu sekcja zawija do przodu bez specjalnego kombinowania. Niemniej oprócz krótkich piosenek zdobyli się też na 19-minutowy numer instrumentalny z ciekawym graniem gitarowym, sympatycznym rytmem i (tu już moja radość trochę gaśnie) solem na perkusji. Zarówno ich piosenki, jak i solówki (poza wspomnianą perkusyjną) mają melodie, a całość jest bardzo pogodna i lekka niczym puszek. Jedyny minus, to że dwu panów instrumentalistów dzieli się śpiewaniem, a moim zdaniem tylko jeden z nich ma predyspozycje wokalne. Mimo to naprawdę fajna rzecz na letni czas. Niby nic nowego i wiadomo, że można w tym stylu grać rzeczy bardziej złożone, ale jakoś miło się robi od słuchania. Jest w tym wdzięk i bezpretensjonalność młodości. I delikatność grania odróżniająca ich od wielu ostrzejszych kapel z amerykańskiego południa, bazujących na cięższych riffach. Forumowa wyszukiwarka twierdzi, że nigdy nie było tu mowy o tej grupie. Ktoś ich zna?