Wolfmother - Cosmic Egg

Chcecie podzielić się z innymi Waszymi odczuciami co do nowej lub ulubionej przez Was płyty? Oto miejsce dla Was!

Moderator: mods

Wolfmother - Cosmic Egg

Postautor: RafałS » lutego 12, 2010, 12:06 pm

Prawdopodobnie jestem w swej opinii odosobniony, ale poprzedni (debiutancki) krążek tej australijskiej kapeli nie przekonał mnie. Prasa (w tym nasz "Teraz Rock") wychwalała ich jako połączenie wokalu w stylu Planta z riffami Black Sabbath i Budgie, organami Deep Purple i Bóg wie czym jeszcze. Rzeczywiście słychać było, że młodziacy z Australii wychowali się na starym dobrym rocku i chcieli grac podobnie, ale na moje uszy porwali się z motyką na słońce. Stockdale śpiewa wysoko, ale nie ma ciekawej barwy głosu, do Planta w ogóle się nie umywa i brzmi dla mnie raczej jak krzyżówka Roba Halforda z Judas Priest z Geddym Lee. Riffy głośne, ale miały w sobie taką garażową toporność, której nie lubię. Kompozycje niedopracowane, produkcja słaba, granie chaotyczne. Niby w starym stylu, ale jakoś niechlujnie, brudno i bez klasy - tak sobie wtedy myślałem słuchając.

Jeśli więc mówię, że druga płyta podoba mi się bardziej, to powód jest taki, że poprzednia nie podobała mi się wcale. Teraz, po zmianach personalnych jest to ponoć jeszcze bardziej niż wczesniej "Stockdale band". Mam wrażenie, że sekcja gra mniej "naokoło" a bardziej pod wokal i gitarę. Ogólnie, jakby trochę przykrojone zostały ambicje: ograniczono te infantylne, pseudo-progowe ciagoty i dominuje proste riffowe grzanie do przodu. Jednocześnie płyta brzmi jakby zainwestowano przyzwoite pieniędzy w podukcję - moim zdaniem z dobrym skutkiem. Przestrzeń jest lepiej wypełniona, nie ma takich sonicznych dziur jak wcześniej. Nie wiem czy to kwesta nakładanej warstwami gitary lidera, czy drugiej gitary rytmicznej, w każdym razie dźwięków jest więcej a jednocześnie brzmią schludniej. Wszystko to mi pasuje. Klawiszy mniej, ale i na tę zmianę nie narzekam, bo organy na debiucie nie grały jakoś wyjątkowo i raczej próbowały robić klimat samym faktem swego pojawiania się. No i najwazniejsze: wokal i gitara Stockdale'a trochę się ułożyły, przegryzły i już tak nie ranią moich uszu.

Kompozytorsko też bardziej mi leży. Gładsze melodie wokali (kilka beatlesowskich zwrotek lub refrenów), parę fajnych riffów (oczywiście brzmiących jak kopie Zeppelinów). Wciąż brak naprawdę ciekawych solówek (typowe dla młodego pokolenia rockmanów), wciąż niektóre numery brzmią jakby były trochę na siłę sklejone z różnych rzeczy ale przynajmniej solidnie sklejone, już się to tak nie rozłazi na złączeniach. Po kilku przesłuchaniach nie mam zdecydowanego faworyta, ale kilka podśpiewuję i chyba tylko jeden kawałek (piąty) uważam za nudny. Obok nawiązań do staroci jest tu też klika melodii i instrumentalnych patentów bardziej nowoczesnych, ale niewiele i nowe przemieszano ze starym na tyle gruntownie (np. w utoworze przedostatnim - "Phoenix") że nie razi to takiego muzycznego dinozaura jak ja.

Sądzę, ze większość odbierze ten album jako słabszy od debiutu, ale dla mnie jest on bardziej rzetelnie zrobiony, w jakimś sensie skromniejszy i uczciwszy. Jak już napisałem na początku - mam specyficzne widzenie sprawy. Nigdy nie utożsamiałem muzycznego brudu i prymitywnej hałaśliwości ze szczerością, spontanicznością czy pasją. Wprost przeciwnie - świadczyły dla mnie raczej o lenistwie bądź pozerstwie. Tym razem tego nie słyszę. Wybitnie nie jest, do starych kapel wciąż dużo brakuje ale przynajmniej ktoś zakasał rekawy i wykonał sporo solidnej roboty pisząc i nagrywajac piosenki, zamiast zarabiać na samym image'u wskrzesicieli rockowej tradycji. Dobre i to. Trzydziestu złotych wydanych na wersję polską nie żałuję. Dlaczego poskąpiłem? Między innymi dlatego, że nie mam ochoty za prawie drugie tyle oglądać wykalkulowanej prostoty muzyków (zaocznie doceniam kunszt charakteryzatorów z wytwórni) ani zanurzać się w odmęty tekstów. Wystarczy mi to co słyszę.
Ostatnio zmieniony lutego 12, 2010, 2:24 pm przez RafałS, łącznie zmieniany 1 raz
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: lehoux » lutego 12, 2010, 2:10 pm

...
Ostatnio zmieniony lutego 12, 2010, 2:14 pm przez lehoux, łącznie zmieniany 1 raz
Awatar użytkownika
lehoux
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 12
Rejestracja: listopada 15, 2009, 2:36 am

Postautor: lehoux » lutego 12, 2010, 2:13 pm

RafałS pisze:Prawdopodobnie jestem w swej opinii odosobniony, ale poprzedni (debiutancki) krążek tej australijskiej kapeli nie przekoanł mnie.

Prawdopodobnie tak :) nawet ja wolę pierwszy krążek mimo, że podobnie jak ty...
RafałS pisze:Nigdy nie utożsamiałem muzycznego brudu i prymitywnej hałaśliwości ze szczerością, spontanicznością czy pasją. Wprost przeciwnie - świadczyły dla mnie raczej o lenistwie bądź pozerstwie.

...upraszczając sprawę, są wyjątki :wink:
RafałS pisze:No i najwazniejsze: wokal i gitara Stockdale'a trochę się ułożyły, przegryzły i już tak nie ranią moich uszu.

...też jestem na tym punkcie czasami przewrażliwiony :wink:
RafałS pisze:Stockdale śpiewa wysoko, ale nie ma ciekawej barwy głosu, do Planta w ogóle się nie umywa

...zgadzam się :)
RafałS pisze:Po kilku przesłuchaniach nie mam zdecydowanego faworyta, ale kilka podśpiewuję i chyba tylko jeden kawałek (piąty) uważam za nudny.

10,000 Feet - jak dla mnie :)
RafałS pisze:...takiego muzycznego dinozaura jak ja.

takowym nie jestem :D narazie
RafałS pisze:Sądzę, ze większość odbierze ten album jako słabszy od debiutu, ale dla mnie jest on bardziej rzetelnie zrobiony, w jakimś sensie skromniejszy i uczciwszy.

...czy skromniejszy i uczciwszy, śmiem wątpic, ale nie będę przesądzał, może warto się nad tym zastanowic :)
RafałS pisze:Prasa (w tym nasz "Teraz Rock") wychwalała ich jako połączenie wokalu w stylu Planta z riffami Black Sabbath i Budgie, organami Deep Purple i Bóg wie czym jeszcze

kiedy słyszę takie rzeczy, to przypomina mi się zespół The Dakness :twisted: ehh
RafałS pisze:Dlaczego poskąpiłem?...Wystarczy mi to co słyszę.

spoko z Ciebie Gośc :)
Awatar użytkownika
lehoux
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 12
Rejestracja: listopada 15, 2009, 2:36 am

Postautor: Rock-A-Billy » lutego 12, 2010, 8:04 pm

Zachęcony entuzjastycznymi recenzjami, jakie pierwsza płyta Wolfmother zebrała w krajowej i zagranicznej prasie muzycznej, "wrzuciłem" ją sobie onegdaj na słuchawki, podczas jednej z wizyt w sklepie "nie dla idiotów" :evil:
No i niestety, kompletne rozczarowanie :!: Już po kilku minutach wiedziałem, że z tych gości tacy następcy gigantów rocka z lat 70-tych jak ze mnie potomek chińskich cesarzy.
Po prostu kolejne przeciętniaki (by nie rzec cieniasy), których jedynie muzyczna prasa, głównie z wysp brytyjskich, mocno na wyrost na takich mesjaszy usiłowała wykreować. W mojej zresztą ocenie - ta niesłychanie ponoć opiniotwórcza prasa brytyjska, przed którą zdaje się chylić czoła także i spora część rodzimych pismaków muzycznych - regularnie kompromituje się ogłaszaniem wszem i wobec kolejnych mesjaszy i zbawców rocka, następców wielkich itp. i itd. A prawdziwe perły uchodzą uwadze tych "intelektualnych świniopasów", choćby niezrównany Gov`t Mule, przy którym chłopaki z Wolfmother to muzyczni pigmeje, wciąż zdaje się pozostawać w znacznej mierze niezauważony :evil:
Awatar użytkownika
Rock-A-Billy
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 1490
Rejestracja: stycznia 17, 2009, 8:51 pm

Postautor: lehoux » lutego 12, 2010, 9:54 pm

Przy Gov't Mule, Wolfmother to rzeczywiście cieniasy (pigmeje czy aborygeni - tego nie wiem :D), ale moim zdaniem nie tak do tego trzeba podchodzić.
Wolfmother nie jest zespołem całkiem cienkim, jest solidny, jest hard rockowy, jest po prostu lepszy od masy zespołów w dzisiejszym światku, wybija się przynajmniej na rynku brytyjskim, gdzie rządzi indie rock (tak mi się wydaje). Żeby być porównywanym do zespołów lat 70 to trzeba mieć jakiś pierwiastek psychodelii, bez którego ten zespół staje się rzeczywiście przeciętny. Oczywiście są lepsze retro rockowe zespoły, ale i tutaj odczucia mam ogólnie sympatyczne, zwłaszcza 10,000 Feet, bardzo sympatycznie.

Prasa brytyjska, Gov't Mule amerykański - coś w tym wszystkim jest, siedzi bardzo głęboko, to nie zdarza się pierwszy raz, że zespoły amerykańskie są po prostu ignorowane. Nawiasem podobna sytuacja tyczy się szweckich zespołów (tak mi się wydaje) ehh.

A co do Wolfmother te recenzje, sprzedaż płyt w "polskiej cenie" w takim m.in. gronie: metallica, rammstein, alice in chains - poważna sprawa. :evil:
Awatar użytkownika
lehoux
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 12
Rejestracja: listopada 15, 2009, 2:36 am

Postautor: RafałS » lutego 12, 2010, 10:15 pm

Rock-A-Billy pisze:niezrównany Gov`t Mule, przy którym chłopaki z Wolfmother to muzyczni pigmeje, wciąż zdaje się pozostawać w znacznej mierze niezauważony :evil:


Przemek, GM jest może genialny ale robi ponurą muzykę epatującą dołem. GM to nie prawdziwy hardrock tylko heavy southern/bluesrock/jam band. Inna kategoria. Przy Wolfmother mogę zrobić sobie gimnastykę poranną i krew mi żywiej krąży. Przy GM nie ma mowy, raczej przy nich zasypiam. Jeśli już z czymś porównywać Wolfmother to z podobnymi wiekowo (choć bliższymi bluesa) The Answer - grupą mocniejszą wykonawczo, ale moim zdaniem słabszą kompozytorsko. I podobnie wtórną, co Wolfmother. Ewentualnie można wrzucić Australijczyków do jednego worka z Jackiem Whitem (którego nie lubię, ze wzgledu na minimalistyczne podejście), czy naprawdę ciekawym Bigelfem (też mają sabbathowe riffy i beatlesowskie melodie). Albo z radiowym popem Kings of Leon, czy wspomnianym obciachowym hardrockiem The Darkness. Lub innymi hałasliwymi idolami starszych nastolatków (Nickelback). Na tym tle Wolfmother zupełnie nieźle wypada - robią rozrywkowego hardrocka z naleciałościami retro, którego da się słuchać bez trwałej szkody dla mózgu. Natomiast traktowanie ich serio i zbytnie wsłuchiwanie się mija się z celem. Od słuchawek jak najdalej. To muzyka do zabawy. I powtarzam: pod tym względem dwójka Wolfmother sprawdza mi się lepiej od jedynki. :)
Ostatnio zmieniony lutego 12, 2010, 10:26 pm przez RafałS, łącznie zmieniany 1 raz
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: RafałS » lutego 12, 2010, 10:24 pm

Lehoux - zgadzam się, że "10.000 Feet" to jeden z mocniejszych numerów na krążku. Być może nawet ten "naj". Ale parę innych numerów (np. drugi) też niczego sobie. :)
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: lehoux » lutego 13, 2010, 12:23 am

Rafale - A ja się zgadzam, że dwójka to też jeden z mocniejszych numerów. 10,000 Feet to po prostu ten mój "naj". W ogóle muszę się z Tobą w naprawdę wielu sprawach zgodzić, poza paroma wyjątkami. Zgadzam się co do twoich argumentów na temat obu płyt, może nie w 100 procentach, o to zawsze trudno. Co do rzetelności traktuje obydwie podobnie, oczywiście zgadzam się co do "przykrojonych ambicji". Co do pierwszej płytki nie odbieram jej jako granie chaotyczne i bez klasy, a co do produkcji nie czuję dużej zmiany na drugiej płycie. To chyba tyle. Zgadzam się co do "akcji z workami".
Tak jak napisałeś "To muzyka do zabawy". A ludzi bawią różne różności.
A co do Przemka jak usłyszał nazwy Led zeppelin, Black Sabbath, Budgie, które też nie były kapelami typowo hardrockowymi tak jak Gov't Mule, to taka myśl jaką przedstawił mogła Mu zakiełkować (Może do Whitesnake trzeba było porównywać). Do wszystkiego trzeba z dystansem.
Pozdro, Lechu :)
Awatar użytkownika
lehoux
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 12
Rejestracja: listopada 15, 2009, 2:36 am

Postautor: Rock-A-Billy » lutego 13, 2010, 7:45 am

RafałS pisze:
Rock-A-Billy pisze:niezrównany Gov`t Mule, przy którym chłopaki z Wolfmother to muzyczni pigmeje, wciąż zdaje się pozostawać w znacznej mierze niezauważony :evil:


Przemek, GM jest może genialny ale robi ponurą muzykę epatującą dołem. GM to nie prawdziwy hardrock tylko heavy southern/bluesrock/jam band. Inna kategoria. Przy Wolfmother mogę zrobić sobie gimnastykę poranną i krew mi żywiej krąży. Przy GM nie ma mowy, raczej przy nich zasypiam. Jeśli już z czymś porównywać Wolfmother to z podobnymi wiekowo (choć bliższymi bluesa) The Answer - grupą mocniejszą wykonawczo, ale moim zdaniem słabszą kompozytorsko. I podobnie wtórną, co Wolfmother. Ewentualnie można wrzucić Australijczyków do jednego worka z Jackiem Whitem (którego nie lubię, ze wzgledu na minimalistyczne podejście), czy naprawdę ciekawym Bigelfem (też mają sabbathowe riffy i beatlesowskie melodie). Albo z radiowym popem Kings of Leon, czy wspomnianym obciachowym hardrockiem The Darkness. Lub innymi hałasliwymi idolami starszych nastolatków (Nickelback). Na tym tle Wolfmother zupełnie nieźle wypada - robią rozrywkowego hardrocka z naleciałościami retro, którego da się słuchać bez trwałej szkody dla mózgu. Natomiast traktowanie ich serio i zbytnie wsłuchiwanie się mija się z celem. Od słuchawek jak najdalej. To muzyka do zabawy. I powtarzam: pod tym względem dwójka Wolfmother sprawdza mi się lepiej od jedynki. :)


Rafale, jak zwykle - rzecz jasna - kwestia gustu. Moje podejście do tej kapeli podyktowane jest raczej generalną niechęcią do współczesnej kultury masowej i jej dążeniu - niestety skutecznemu - do kształtowania muzycznych gustów. Pisałem o tym wielokrotnie w swoich wcześniejszych postach. Chodzi mi głównie o swoiste "zawłaszczanie przestrzeni medialnej" przez różnorakich kuglarzy i komediantów, wynoszonych przez mainstreamowe media do rangi zbawców rocka. Powoduje to, że prawdziwie wartościowe kapele - pomimo pozornej dostępności wszystkiego (internet etc.) - nie mogą się przebić do masowej świadomości. Dla wielu, zwłaszcza młodych odbiorców muzyki, to co nie jest nachalnie promowane - nie istnieje :!:
Pamiętam - jak parę lat temu krytyka "rozpływała się" na pierwszą płytą Wolfmother :!: Czegóż i kogóż oni się w nich nie dopatrywali (następców Black Sabbath, Led Zeppelin itd.) :?: :!: A twórczość jednej z najbardziej wartościowych kapel z kręgu tzw. retro - rocka, grupy Firebird do dziś pozostaje w muzycznym podziemiu. Swoją drogą polecam Ci och ostatnią płytę pt. "Grand Union". Moim zdaniem najlepszą w dotychczasowym dorobku zespołu.

Tak na marginesie, żywiołowości muzyki nie traktowałbym w kategoriach wyróżnika gatunku. W złotych latach 60-tych i 70-tych też jedni grali weselej (Lynyrd Skynyrd), a drudzy trochę bardziej smucili :) (Black Sabbath) , co - moim zdaniem nie przeszkadza w łącznym ich traktowaniu jako klasyki rocka. Często stanowią też wspólną inspirację dla obecnie grających kapel np. dla młodziaków z Black Stone Cherry.

Z artystów przez Ciebie wymienionych zgadzam się co do Jacka White`a. Jak dla mnie - kolejny fałszywy prorok. Do tego jeden z większych :!: :evil:
The Answer - bardzo dobry przykład. Moim zdaniem przewyższają Wolfmother pod każdym względem, ale... patrz pierwsze zdanie mojego postu :D Wtórność? Masz rację, ale niestety większość kapel próbujących obecnie swych sił w tego rodzaju klimatach jest i będzie wtórna. Tu się już prochu nie wymyśli. Wszystko zostało powiedziane, a właściwie zagrane już kiedyś. Trzeba zaś sobie szczerze powiedzieć, iż paleta środków wyrazu artystycznego jest w tej materii dosyć ograniczona.
Co się zaś tyczy Kings of Leon, to muszę przyznać że podobała mi się ich pierwsza płyta. Brzmieli trochę jak nieślubne dzieci Lynyrd Skynyrd i Sex Pistols. Rebelianci spotkali się z punkami. Niestety później nastąpiła równia pochyła i wędrówka w stronę brytyjskiego indie - rocka, dla mnie tożsamego z popem. No i kariera, ale trzeba pamiętać iż głównie na wyspach brytyjskich, co amerykańskiego bandu chyba tak do końca nie satysfakcjonuje.

Na obciachowców w rodzaju The Darkness, spuściłbym zasłonę milczenia. Skończyli tam gdzie ich miejsce. Na muzycznym śmietniku, na hałdzie "Osobliwości i Dziwolągi" :!: :lol: Ale czy pamiętasz z jaką medialną klaką spotkał się ich debiut :?: Porównywano ich do AC/DC, Queen itd. Pamiętam, iż też się dałem nabrać i kupiłem płytę :oops: :oops: :oops: :!:
Dosłownie, skończyła na śmietniku :!: Tego medialnym kuglarzom nigdy nie zapomnę :!:
Awatar użytkownika
Rock-A-Billy
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 1490
Rejestracja: stycznia 17, 2009, 8:51 pm

Postautor: RafałS » lutego 13, 2010, 8:53 am

Przemek, zgoda co do większości faktów. Nie zmienimy niestety tego, że wiekszosć młodych właśnie młodych grup chce słuchać, a prasa te młode kapele namaszczać - młodość jest wpisana w rockowy etos na dobre i złe. Dla mnie głównie na złe. Nie przypadkiem Weiss do Teraz Rocka wziął grupę młodych "znawców" - ktoś musi chwalić to co się dzieje na muzycznym rynku, a nie zrobi tego szczerze nikt, kto jest ze starej gwardii i prawdziwie kocha stare dobre czasy... I ludzie tacy jak Anna Gacek (tuba tej nowej brytyjskiej i amerykańskiej prasy) w Trójce - mógłbym narzekać przez kolejnych 15 akapitów - jestem tu z Tobą. :D

Firebird lubię, ale jak na razie mam tylko ich płytę pierwszą i czwartą. Świetni wkonawczo, z kompozycjami różnie bywa. Kolejne ich płyty kiedyś kupię, jak wiele innych rzeczy...

A póki co, przy nowym Wolfmother zupełnie nieźle się bawię. Co jakiś czas nachodzi mnie ochota, żeby oprócz płyt z podziemia kupić dla odmiany coś w miarę sensownego z "topu". Nie ma tego wiele. Oczywiście wymaga to odrobiny wyrozumiałości dla kultury masowej. Tym razem udało mi się ją wykrzesać z siebie bez problemu.:wink:

A zachwalany przez naszego kolegę 10,000 Feet" jest naprawdę sympatyczne. :)
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: Rock-A-Billy » lutego 13, 2010, 10:34 am

Masz rację Rafale. Może rzeczywiście jestem trochę przewrażliwiony, gdyż zbyt wiele razy się w tej materii gorzko zawiodłem. Naprawdę cierpię na na nieuleczalną awersję na kapele zaludnione śmiesznymi chłopaczkami, z włosami naczesanymi do przodu, w trampkach i potarganych marynarkach od Armaniego :lol:
Nie jest też tak, że chciałbym słuchać tylko staroci. W swej płytotece mam oczywiście wiele klasycznych pozycji, ale przeważają rzeczy nowe i względnie nowe, nagrane po 1990 r.
Odnoszę jedynie wrażenie, iż mój gust muzyczne tak dalece różni się od tego co proponują współcześni spece od muzyki, że chyba ktoś sobie ze mnie kpi, albo celowo - za pieniądze wielkich koncernów muzycznych - lansuje wydawanych przez nich, często bardzo miernych artystów.

Tak z innej beczki - jak szukasz solidnego rockowego kopa w d...., to proponuję moje najnowsze odkrycie: Jim Jones Revue. Jak do tej pory wydali jeden longplay i jedną EP-kę. Pochodzą z Wysp, ale już po paru dźwiękach kojarzą się dobrze. Brzmią jak jakiś zapomniany koncert Jerry`ego Lee Lewisa albo Little Richarda nagrany w jakiejś obskurnej, zapomnianej przez Boga i ludzi budzie. Przywołują też na myśl skojarzenia z koncertami wczesnych Stonesów :D :D :D :twisted: :twisted: :twisted:
Materiał nagrali w całości live na czterościeżkowym magnetofanie. Kiepska jakość dźwięku jest zatem zabiegiem zamierzonym. Na początku traktowałem ich jako kolejnych dziwolągów, ale było to na tyle świeże, energetyczne i odwołujące się do starych, dobrych wzorców, że przekonałem się.
Fajnie się robi nimi żonie pobudkę :!: :twisted: :D

Oto linki :
http://www.youtube.com/watch?v=KX5O1aLO87k
http://www.youtube.com/watch?v=T0WtJ3RY ... re=related
Awatar użytkownika
Rock-A-Billy
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 1490
Rejestracja: stycznia 17, 2009, 8:51 pm

Postautor: karambol » września 5, 2010, 10:29 am

Trochę późno trafiłem na tą dyskusję, ale chcę swoje trzy grosze dorzucić. Młodych zespołów czerpiących garściami z tradycji lat 60 i 70 jest kilka, że wspomnę The Brew, The Answer czy też Airbourne. Słuchając płyt tych wykonawców ktoś mocno "bleszczaty" na oba ucha (parafrazując pana Zagłobę) mógłby odnieść wrażenie że są to rzeczy wydane dawno temu - pochodzące wręcz gdzieś z przełomu lat 60 i 70 tych. Tak mocno są osadzone w tamtych czasach. Natomiast słuchając Wolmother nikt nie ma żadnych wątpliwości że jest to płyta współczesna. Nie znam zespołu który w tak umiejętny sposób łączyłby tradycję ze współczesnością. Bardzo mi odpowiada ich muzyczna wyobraźnia. Pamiętam wrażenie jakie odniosłem kiedy pierwszy raz słuchałem płyty "Cosmic Egg". Kręciłem głową z podziwem i niedowierzaniem i to pozostało do dziś kiedy to płyty przesłuchałem wiele, wiele razy.
Oczekiwanie, że będą oni następcami gigantów rocka czy też porównywanie ich choćby do Gov't Mule jest zupełnie nie na miejscu. Ja w każdym bądź razie nie mam takich oczekiwań.
Awatar użytkownika
karambol
Administrator
Administrator
 
Posty: 2439
Rejestracja: czerwca 24, 2004, 4:57 pm
Lokalizacja: Białystok

Postautor: RafałS » września 5, 2010, 3:40 pm

Robert, jeśli chodzi o współczesność "Cosmic Egg" to pełna zgoda. Ale na debiucie byli równie retro co The Answer czy The Brew. zresztą The Answer na drugiej płycie czy The Brew na "Million Dead Stars" też brzmią już trochę nowocześniej. Wolfmother na pewno bije te grupy na głowę popularnością, która się przekłada na większy budżet produkcyjny. Pamiętajmy, że za debiutancki krążek otrzymali Grammy! W ten sposób trafili do tej samej ligi popularności, co Jack White. The Answer dopiero puka do tej kategorii otwierając koncerty gwiazd, a The Brew puka do ligi drugiej.

Ciekawostka: przed ukazaniem się "Cosmic Egg" świat obiegł filmik, na którym Mike Patton z Faith No More udzielał wywiadu po koncercie festiwalowym i słysząc z oddali granie Wolfmother zrobił wymiotny gest i powiedział coś w rodzaju: "Co to k**** jest? Który my mamy rok?" Czyli współczesność kapeli zakwestionował. :D

Dla jasności: lubię "Cosmic Egg" i stawiam na równi z "Everyday Demons" The Answer i znacznie wyżej niż płyty The Brew. Wolfmother ma lepsze kompozycje, The Answer bardziej przemawia do mnie wokalnie i ogólnie wykonawczo.
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: karambol » września 6, 2010, 6:51 am

Nie chciałbym odgrzewać tematu, który dobre pół roku temu wymarł i zdaje się, że wszyscy zainteresowani swoje zdanie wygłosili, ale swoim postem chciałem oddać głos na TAK za płytą "Cosmic egg".
Nie jestem specjalnie na bieżąco z tym nowym niby-rockiem. Na swój prywatny użytek te zespoły nazywam "The Cośtams" ponieważ większość z nich ma nazwę zaczynającą się od "the" i "s" na końcu. Nie lubię i nie słucham ale przy okazji różnych sytuacji medialnych docierają do mnie te nowe dźwięki. Wiem że jest spore grono, zwłaszcza młodych, którzy takich "The cośtams" lubią i słuchają. Wystarczy poczytać relacje słuchaczy po tych wielkich spędach jak "Opener" czy "Off festival" lub jak to jest w moim przypadku posłuchać trójkowej audycji "Moja prywatna kolekcja". Tam właśnie zaproszenie przez Artura Orzecha goście (muzycy, aktorzy, dziennikarze, plastycy itp) prezentują muzykę którą lubią i słuchają. No i ci "The cośtams" często są grani. Ja akurat osobiście strasznie nie lubię tego nowego niby-rocka - po prostu irytuje mnie na tyle mocno, że omijam szerokim łukiem. Na płycie "Cosmig egg" gdzieś tam w oddali słychać te "The cośtams" ale jest to tak sprytnie wplecione, że ja to akceptuję. I bardzo mi się podoba to, że Wolmother nie odcinają się zupełnie od współczesności a przy okazji czerpią garściami z rockowego kanonu. Zdaję sobie sprawę, że są tacy których "The cośtams" tak wkurzają że i "Cosmig egg" jest do wywalenia na śmietnik.
Awatar użytkownika
karambol
Administrator
Administrator
 
Posty: 2439
Rejestracja: czerwca 24, 2004, 4:57 pm
Lokalizacja: Białystok

Postautor: krzycho49 » września 11, 2010, 8:55 am

moim skromnym zdaniem plyta cosmic egg banalna.natomiast pierwsza ciagla na mnie robi wrazenie.spore wrazenie.choc jak sie slucha takich zespolow jak wolfmother czy the brew chce sie krzyknac to juz bylo.ale 40 lat po hendrixie black sabbath czy led zeppelin tudno zagrac cos nowego.naraze sie fanom govt mule .moim zdaniem zespol ten ktory bardzo lubie zagral co mial zagrania na 3 pierwszych plytach.
krzycho49
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 114
Rejestracja: września 24, 2009, 2:54 pm


nowoczesne kuchnie tarnowskie góry piekary śląskie będzin świętochłowice zawiercie knurów mikołów czeladź myszków czerwionka leszczyny lubliniec łaziska górne bieruń

Wróć do Wasze recenzje płyt

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 39 gości

cron