Robben Ford - kilka płyt
: stycznia 2, 2010, 3:37 pm
Ze względu na wielogatunkowość granej muzyki Robben Ford doczekał się bardzo różnych fanów ceniących bardzo różne jego oblicza. Ja zaokrętowałem się dość późno i może częściowo dlatego właśnie najbardziej lubię najnowszy rozdział jego twórczości, tzn. okres nagrywania dla wytwórni Concord. Płyty nagrane w pierwszej połowie lat 90-tych były ciekawe instrumentalnie, ale Robben nie przekonywał mnie tam jeszcze jako wokalista, a produkcja była dość skromna. Późniejsze „Supernatural” przesadnie z kolei akcentowało wokale i spychało na bok jego gitarę. Jeszcze inne – przeciwnie – koncentrowały się na fusion i instrumentalnych odjazdach (podejrzewam, że większość fanów Robbena właśnie za nie go ceni). A na tych ostatnich mam to, co mi pasuje u niego najbardziej: melodyjne, zwykle dość gładkie piosenki ze sporą ilością bluesa i soulu i wtrącanymi od czasu do czasu elementami jazzowymi. Wszystkie starannie zaaranżowane, wyprodukowane i nagrane, czasem z pomocą innych znanych muzyków. Dla mnie stanowią wzór inteligentnie zrobionej około-bluesowej muzyki środka, muzyki „dla ludzi”, zawierającej z jednej strony dość powierzchownej efektowności pod radio, czy do słuchania na luzie w szerszym gronie, a z drugiej strony – dość smakowitych detali, żeby w dowolnym momencie uważnie skupić się na tej muzyce i się nie nudzić. Ostatniej płyty koncertowej na razie nie mam, bo materiał mocno się powtarza ze studyjnymi, za to do tej trylogii wracam często i zawsze z przyjemnością. Czekam na dalsze części.
Blue Moon, 2002
Bardzo udane piosenki, bardzo dobrzy muzycy, dużo bluesowo-jazzowych improwizacji Robbena. Płyta bliska mojemu ideałowi, sprawę trochę psują programowane bębny w czterech utworach i dwie wersje numeru „Don’t Deny Your Love” (zwykłą i remix). Za programowaną perkusją w ogóle nie przepadam, a już zupełnie nie widzę potrzeby takich zabiegów kiedy pałeczki trzyma tak doświadczony zawodnik jak Vinnie Colaiuta (kiedyś z jego talentów korzystał Frank Zappa, a ostatnio między innymi Jeff Beck). Na szczęście podobnych sztuczek oszczędzono nam w kabłąkach, gdzie bębni Tom Brectlein (wcześniej z Robbenm jako część Blue Line). Co do zdublowanego utworu, to zazwyczaj uważam, że artysta powinien się zdecydować, którą wersję woli i nie zanudzać słuchacza powtórkami. Wyjątki stanowią dla mnie sytuacje, gdy jakiś temat muzyczny powraca na końcu płyty i jest to uzasadnione ogólną koncepcją płyty. Tutaj tak nie jest, a zmiany w utworze nie wnoszą mi wiele ciekawego. Reszta bez zarzutu. Ładnie zaśpiewane melodie, dużo gitary, w kilku utworach subtelny udział starego kumpla Robbena z Yellowjackets – klawiszowa Russella Ferrante. Ferrante pojawił się między innymi w ciekawej, jazzującej wersji „It Don’t Make Sense” Dixona. Z innych gości, warto zwrócić uwagę na Charliego Musselwhite’a w bonusowym „The Toddle” – jednym z dwu instrumentalnych numerów. W niektórych utworach pojawia się klimat zbliżony do Steely Dan, ale oczywiście z czystszym wokalem i większą rolą gitary.
Keep on Running, 2003
W skrócie: jeszcze lepsze piosenki, znów dobrzy muzycy towarzyszący, znów ciekawi goście, ale tym razem płyta okrojona z pierwiastków jazzowych, raczej wygładzony bluesrock z elementami soulu. Pod względem kompozycji zdecydowanie moja ulubiona część tej trylogii. Covery tak fajnie podane, ze nie przeszkadza mi zupełnie to, ze niektóre znam na pamięć („Badge”, „Peace, Love & Understanding”). Jest trochę czystego bluesa: „Cannonball Shuffle” dla Freddiego Kinga z Edgarem Winterem i Bobem Malachem na saksofonach (nagrane potem ponownie przez Robbena z Mayallem na płycie tego drugiego) oraz bonusowe „My Time After Awhile”. Są też urokliwe około-bluesowe piosenki Robbena napisane z pomocą przyjaciół: „Bonnie” i „Hand In Hand with The Blues”. Płyta zgrabnie zaaranżowana, dość wartka, jednocześnie buja i skłania do nucenia linii wokalnych. Robbena, oprócz już wymienionych gości wspierają też w wybranych numerach John Mayall, Davis Staples, Ivan Neville i Terry Evans. Dla mnie ten krążek to strzał w dziesiątkę, chociaż Robben mógłby czasem na dokładkę sypnąć jazzowymi frazami...
Truth, 2007
Tytuł sugeruje, ze miał to być album bardziej osobisty od poprzednich i być może tak właśnie jest. Z kolei obrana stylistyka sygnalizuje próbę połączenia bluesowej melodyjności „Keep On Running” z wtrącanymi czasem jazzowymi solówkami jak na „Blue Moon”. Osobistość płyty potwierdza większa liczba piosenek autorstwa samego Robbena. Niestety nie zawsze są to piosenki udane. Czasem melodie są płaskie a Robben, choć potrafi świetnie podać dobry temat wokalny, to nie umie niestety podnieść z nizin tematu przeciętnego czy słabego, nie jest też jego najmocniejszą stroną śpiewanie typowo bluesowe. Na szczęście Robbenowi trafiają się też lepsze pomysły (wartkie „How Deep is The Blues”), w tworzeniu jednej piosenki pomógł mu Keb’ Mo’, inną napisał siostrzeniec Gabriel, a i są też na okrasę covery (między innymi piosenka Paula Simona zaśpiewana tu wspólnie z Susan Tedeschi). Przede wszystkim jednak, nawet gorsze kompozycje podnosi granie. Robben gra tu dużo, ma sporo ciekawych bluesowo-jazzowych solówek (szczególnie w drugiej połowie albumu), towarzyszą mu uznani muzycy, w tym perkusista Gary Novak i klawiszowy: Larry Goldings, Bernie Worrell i Russell Ferrante. No i nie ma programowanych bębnów. Uwaga na temat dźwięku: wydaje mi się on bardziej płaski niż na dwu poprzednich płytach, również gitara brzmi inaczej (bardziej matowo?), ale równocześnie jest w tym dźwięku więcej ciepła i dlatego daje się go lubić. Podsumowując: płyta ze znacząco słabszym materiałem, ale wciąż miła i z dużą ilością soczystego grania, a w końcu dla głównie grania się po Robbena sięga.
Blue Moon, 2002
Bardzo udane piosenki, bardzo dobrzy muzycy, dużo bluesowo-jazzowych improwizacji Robbena. Płyta bliska mojemu ideałowi, sprawę trochę psują programowane bębny w czterech utworach i dwie wersje numeru „Don’t Deny Your Love” (zwykłą i remix). Za programowaną perkusją w ogóle nie przepadam, a już zupełnie nie widzę potrzeby takich zabiegów kiedy pałeczki trzyma tak doświadczony zawodnik jak Vinnie Colaiuta (kiedyś z jego talentów korzystał Frank Zappa, a ostatnio między innymi Jeff Beck). Na szczęście podobnych sztuczek oszczędzono nam w kabłąkach, gdzie bębni Tom Brectlein (wcześniej z Robbenm jako część Blue Line). Co do zdublowanego utworu, to zazwyczaj uważam, że artysta powinien się zdecydować, którą wersję woli i nie zanudzać słuchacza powtórkami. Wyjątki stanowią dla mnie sytuacje, gdy jakiś temat muzyczny powraca na końcu płyty i jest to uzasadnione ogólną koncepcją płyty. Tutaj tak nie jest, a zmiany w utworze nie wnoszą mi wiele ciekawego. Reszta bez zarzutu. Ładnie zaśpiewane melodie, dużo gitary, w kilku utworach subtelny udział starego kumpla Robbena z Yellowjackets – klawiszowa Russella Ferrante. Ferrante pojawił się między innymi w ciekawej, jazzującej wersji „It Don’t Make Sense” Dixona. Z innych gości, warto zwrócić uwagę na Charliego Musselwhite’a w bonusowym „The Toddle” – jednym z dwu instrumentalnych numerów. W niektórych utworach pojawia się klimat zbliżony do Steely Dan, ale oczywiście z czystszym wokalem i większą rolą gitary.
Keep on Running, 2003
W skrócie: jeszcze lepsze piosenki, znów dobrzy muzycy towarzyszący, znów ciekawi goście, ale tym razem płyta okrojona z pierwiastków jazzowych, raczej wygładzony bluesrock z elementami soulu. Pod względem kompozycji zdecydowanie moja ulubiona część tej trylogii. Covery tak fajnie podane, ze nie przeszkadza mi zupełnie to, ze niektóre znam na pamięć („Badge”, „Peace, Love & Understanding”). Jest trochę czystego bluesa: „Cannonball Shuffle” dla Freddiego Kinga z Edgarem Winterem i Bobem Malachem na saksofonach (nagrane potem ponownie przez Robbena z Mayallem na płycie tego drugiego) oraz bonusowe „My Time After Awhile”. Są też urokliwe około-bluesowe piosenki Robbena napisane z pomocą przyjaciół: „Bonnie” i „Hand In Hand with The Blues”. Płyta zgrabnie zaaranżowana, dość wartka, jednocześnie buja i skłania do nucenia linii wokalnych. Robbena, oprócz już wymienionych gości wspierają też w wybranych numerach John Mayall, Davis Staples, Ivan Neville i Terry Evans. Dla mnie ten krążek to strzał w dziesiątkę, chociaż Robben mógłby czasem na dokładkę sypnąć jazzowymi frazami...
Truth, 2007
Tytuł sugeruje, ze miał to być album bardziej osobisty od poprzednich i być może tak właśnie jest. Z kolei obrana stylistyka sygnalizuje próbę połączenia bluesowej melodyjności „Keep On Running” z wtrącanymi czasem jazzowymi solówkami jak na „Blue Moon”. Osobistość płyty potwierdza większa liczba piosenek autorstwa samego Robbena. Niestety nie zawsze są to piosenki udane. Czasem melodie są płaskie a Robben, choć potrafi świetnie podać dobry temat wokalny, to nie umie niestety podnieść z nizin tematu przeciętnego czy słabego, nie jest też jego najmocniejszą stroną śpiewanie typowo bluesowe. Na szczęście Robbenowi trafiają się też lepsze pomysły (wartkie „How Deep is The Blues”), w tworzeniu jednej piosenki pomógł mu Keb’ Mo’, inną napisał siostrzeniec Gabriel, a i są też na okrasę covery (między innymi piosenka Paula Simona zaśpiewana tu wspólnie z Susan Tedeschi). Przede wszystkim jednak, nawet gorsze kompozycje podnosi granie. Robben gra tu dużo, ma sporo ciekawych bluesowo-jazzowych solówek (szczególnie w drugiej połowie albumu), towarzyszą mu uznani muzycy, w tym perkusista Gary Novak i klawiszowy: Larry Goldings, Bernie Worrell i Russell Ferrante. No i nie ma programowanych bębnów. Uwaga na temat dźwięku: wydaje mi się on bardziej płaski niż na dwu poprzednich płytach, również gitara brzmi inaczej (bardziej matowo?), ale równocześnie jest w tym dźwięku więcej ciepła i dlatego daje się go lubić. Podsumowując: płyta ze znacząco słabszym materiałem, ale wciąż miła i z dużą ilością soczystego grania, a w końcu dla głównie grania się po Robbena sięga.