Gdyby żył dziś czyli 20 stycznia 2011 roku Ryszard „Skiba” Skibiński obchodziłby sześćdziesiąte urodziny. Był pierwszym „skazanym na bluesa” bo to po Jego śmierci Ryszard Riedel napisał ten tekst.
„Skiba” nie był ani pierwszym, ani jedynym muzykiem w Polsce, który grał na harmonijce a Kasa Chorych nie była ani pierwszym, ani jedynym zespołem w Polsce, który grał bluesa. Jednak miał Rysiek w sobie taką nieopisaną moc która powodowała, że potrafił ten mały, niepozorny instrument uczynić wielkim. Przy pomocy dźwięków wydawanych z harmonijki potrafił Skiba zaczarować słuchaczy i to nie ważne czy było ich kilkudziesięciu w małym klubie czy kilka tysięcy w wielkiej hali. Potrafił rozbawić publiczność grają „Boogie dziadka Skiby” czy też „Blues córek naszych”, potrafił wprowadzić w stan zadumy i zamyślenia grając „Bluesa bez pieniędzy” czy tchnąć w serca słuchaczy dumę i siłę grając „Polski Blues” czy też „Solidarność blues”. To on razem z muzykami Kasy Chorych wprowadził bluesa na wielki sceny, to dzięki nim zaistniał blues w mediach i świadomości wielu ludzi.
Był niezwykle ambitny i uparty. Zawsze powtarzał swoim kolegom z zespołu, że jeżeli będą trzymać się razem to na pewno zagrają w wielkich salach dla tłumów słuchaczy. I tak się stało. W 1978 czyli w roku ich ogólnopolskiego debiutu, zainicjował festiwal „Jesień z Bluesem”, który z małą przerwą odbywa się do dzisiaj, będąc wielkim świętem muzyki (nie tylko bluesowej) w Białymstoku.
Miał wiele planów. Chciał nagrać solową płytę, chciał kontynuować niezwykle stymulującą artystycznie współpracę z Leszkiem Winderem. Niestety tragiczna śmierć przerwała te plany. Miał zaledwie 32 lata.
Warto sobie uświadomić, że JEGO ogólnopolska aktywność sceniczna trwała zaledwie 3-4 lata. Patrząc z perspektywy lat przyznać trzeba, że „Skiba” urodził się za wcześnie. Działać mu przyszło bowiem w niezbyt przychylnych czasach – problemy w zdobyciu sprzętu, trudności w wydawaniu płyt, sztywnie narzucone przez ogólnopolskie przepisy i bardzo niekorzystne warunki finansowe działalności scenicznej. Za JEGO życia wydano zaledwie kilka singli, płyta długogrająca ukazała się dopiero po śmierci. Pusty śmiech mnie ogarnia kiedy czytam wspomnienia gwiazd rocka z tamtych lat narzekających na to jak ich „system” gnębił.
Co po nim zostało?
No cóż w sferze materialnej to festiwal, tablica na białostockiej „Alei Bluesa”, kilka płyt, kilkanaście kompozycji, stare zdjęcia (przeważnie czarno-białe). Najważniejsze to miejsce w sercu i pamięci tych wszystkich którzy mieli szansę Go znać lub choćby widzieć i słyszeć na scenie. Ja się do nich zaliczam.
Kim był dla mnie a w zasadzie kim jest dla mnie?
W moim osobistym "wychowaniu muzycznym" jest to absolutnie najważniejsza postać. To ON razem z kolegami z Kasy Chorych otworzyli mi drzwi na wielki i wspaniały świat MUZYKI. Nad moim biurkiem w pracy wisi JEGO zdjęcie.