Wspomnienie o koncercie Lynyrd Skynyrd

Dajcie znać o najmniejszych nawet koncertach Bluesowych (i nie tylko) w Waszej okolicy!

Moderator: mods

Wspomnienie o koncercie Lynyrd Skynyrd

Postautor: Pawel Freebird Michaliszy » grudnia 21, 2004, 3:42 pm

Bylo to w 2000 r. Jak ten czas leci... :(
LYNYRD SKYNYRD W BERLINIE METAL HAMMER

Czasy si? zmieniaj?. Jeszcze nie tak dawno, jakie? dziesi?? lat temu o wyje?dzie na koncert ukochanej kapeli mo?na by?o co najwy?ej pomarzy?. No wi?c marzy?em codziennie a? do 22 lutego 1992 roku. Wtedy to w Berlinie po raz pierwszy zobaczy?em na ?ywo Lynyrd Skynyrd. Niewiele ju? z tego koncertu pami?tam. Ogarn??o mnie totalne oszo?omienie. Prawd? m?wi?c ogl?da?em ten wyst?p niemal?e na kolanach. Ka?dy ma przecie? sw?j pierwszy raz i ka?dy wie co to oznacza. W 1996 roku w czerwcu spotkanie kolejne. Tym razem nad Renem w Loreley. Prawdziwa randka o 23 w nocy. Tylko Oni i ja. Takie spotkania pami?ta si? do ko?ca ?ywota. A potem by?o jeszcze spotkanie trzecie – 9 pa?dziernika 1997 w Offenbach. I teraz akt czwarty: 5 czerwca tego roku w Columbiahalle w Berlinie, tu? obok lotniska Tempelhof. Ale po kolei...
Z Jarocina wyje?d?ali?my po 14-tej z prze?wiadczeniem, ?e koncert rozpocz?? si? ma o godz. 19.00. A wi?c troch? na wariata; bez bilet?w i jako takiej znajomo?ci Berlina, z g?ry byli?my skazani na sp??nienie. Jecha?em w doborowym towarzystwie Ry?ka Wolbacha i Krzy?ka Jaworskiego z Harlemu i chyba tylko ich wewn?trzne przekonanie, ?e zd??ymy spowodowa?o, ?e i ja przesta?em si? w ko?cu denerwowa?. A jednak do Berlina wje?d?ali?my z p??godzinnym op??nieniem. Na szcz??cie znalezienie owej Columbiahalle zaj??o nam dos?ownie pi?tna?cie minut. Koncert rozpocz?? si? mia? o godz. 21.00. Przed wej?ciem niewiele os?b; sto, dwie?cie; ale z ka?d? chwil? t?um r?s?. Na parkingu zacz??y pojawia? si? Harleye; zrobi?o si? bardzo kolorowo. Obserwuj? ludzi – ?rednia wieku oko?o trzydziestu lat. Wok?? pe?no flag skonfederowanego po?udnia USA. Nikt si? nie spieszy. Kolejka spokojnie czeka na otwarcie kasy. Par? minut po dwudziestej jeste?my ju? w ?rodku. Szcz??liwi bo udaje si? nam przemyci? dobrej klasy aparat fotograficzny. To b?dzie ma?y koncert. Taki o jakim zawsze marzy?em. Osiemset –tysi?c os?b na sali i Oni na scenie. Starczy?o jeszcze czasu na zakup pami?tkowych koszulek i o 21 na scenie pojawi? si? support: finlandzkie trio Ben Granfelt Band. Zapami?tajcie t? nazw?. Bo tych trzech m?odych facet?w, to istny bluesowo- rockowy wulkan. Tak co? mi?dzy Jeffem Beckiem z okresu Guitar Shop a S.R. Vaughanem i Taste – Rorego Gallaghera. Absolutna rewelacja. Po czterdziestu pi?ciu minutach zapad?a cisza. Support znikn?? ze sceny i niemal?e punktualnie o 22.00 powia?o magi?. Czar zacz?? dzia?a?. Feeria ?wiate? i og?uszaj?cy riff utworu Workin’ z najnowszego kr??ka Edge Of Forever. Stoj? oniemia?y; w g?rze las uniesionych r?k, a mi?dzy nimi na bajecznie kolorowej scenie siedmiu facet?w, nale??cych do jednej z najbardziej kultowych, rockowych orkiestr ?wiata. Marzenie sta?o si? cia?em. Po raz czwarty. Ale te? ju? na samym pocz?tku dopad? mnie zimny dreszcz. Oto z prawej strony sceny nie ma Leona Wilkesona. Chyba najbardziej malowniczej postaci z tego zespo?u. Plotki okaza?y si? prawd?. Nie mam poj?cia kim jest chudzielec wype?niaj?cy wakat po Wilkesonie. Wygl?da jak Gary Thain z Uriah Heep; ale przecie? Thaina od dawna ju? nie ma w?r?d ?ywych. Nic to – p?y?my dalej. Ze sceny mia?d?? nas kolejne utwory: What’s Your Name i You Got That Right. To ?elazne pozycje ka?dego wyst?pu Skynyrd. Nag?o?nienie rewelacyjne. D?wi?k niezwykle selektywny, wi?c ka?dy z muzyk?w s?yszalny jest idealnie; dwuosobowy, ?e?ski ch?rek r?wnie?. Wyra?nie s?ycha?, ?e ten sk?ad ju? okrzep?, ?e Lynyrd Skynyrd to znow?? jednolity monolit, cho? z oryginalnego sk?adu tej grupy zosta?o tylko dwoje muzyk?w – Gary Rossington i Billy Powell. Kolejne utwory – przyt?aczaj?cy On The Hunt i niezwykle radosny The Needle And The Spoon. Trzy gitary, klawisze, bas, b?bny i ?piew. Wszystko pulsuje, wr?cz emanuje rado?ci? grania i luzem. I to si? udziela. Wszystkim. Johnny Van Zant pyta czy podoba nam si? najnowszy album Edge Of Forever. Odpowiedzi? jest og?uszaj?cy ryk tysi?ca garde?. A wi?c Preacher Man, na pe?en gwizdek; jazda, ?e a? dech zapiera...
A potem swoisty medley z trzech pierwszych p?yt Skynyrd – zacz?li od Down South Jukin z First And Last, a p??niej grane bez przerw I Ain’t The One, Things Goin’on, Poison Whiskey, Swamp Music, Call Me The Breeze, Whiskey Rock – A – Roller i Railroad Song; sama klasyka gatunku. Czujemy jedno??, t? niepowtarzaln? atmosfer?, ?e tylko my i Oni – razem tworzymy jeden zesp??. Wsp?lnie ?piewamy That Smell i T For Texas... I jeszcze jedno przy?adowanie – Edge Of Forever, z szalej?cym za b?bnami Kennym Arnoffem, przywodz?cym na my?l perkusyjnego szale?ca z Muppet Show. Ile? to ju? min??o czasu wsp?lnego rytmu, fantastycznych, porywaj?cych sol?wek, fortepianowego ?wiergotu i g?osu Johnnego Van Zanta chwal?cego Boga i ludzi. Nie ma pozerstwa, nie ma idiotycznego popisywania si?; kr?luje muzyka. I nagle pojawia si? ten utw?r... jeden z najpi?kniejszych. Pe?en zadumy Simple Man. Dla mnie to najcudowniejszy moment tego koncertu. Zd?awionym g?osem ?piewam z innymi – mama told me, when i was young... I Gary Rossington magnetyzuj?cy spojrzeniem. A potem ju? huraganowy I Know A Little i taneczny Gimme Three Steps i opadaj?ca ogromna flaga po?udnia. Z improwizacji Hughie Thomassona rodzi si? Dixie – hymn po?udnia USA, by chwil? p??niej przeobrazi? si? w pierwsze takty boogie wszechczas?w Sweet Home Alabama. I par? minut p??niej... koniec. Przez pi?? minut og?uszaj?cy wrzask. I s? na scenie jeszcze raz, w swoim magnum opus Free Bird. Przez par?na?cie minut apogeum zespo?owego grania i szalej?cy Rickey Medlocke; jakby nie mogli si? zatrzyma?, jakby brakowa?o im czasu. Trzy gitary – kwil?ce i ?kaj?ce. I tak ju? do ko?ca, do ostatecznego wybrzmienia.
Najm?odszy uczestnik tego koncertu, dwunastoletni syn mego przyjaciela otrzymuje kostki do gitary od Garego Rossingtona i Hughie Thomassona. Zabrak?o ju? niestety filmu w aparacie, by uwieczni? t? chwil? na zawsze.
Siedz? teraz w domu, s?ucham pierwszej p?yty Lynyrd Skynyrd z 1973 roku, ogl?dam fantastyczne zdj?cia i utrwalam w sobie obrazy z Columbiahalle. Bo by? mo?e po raz ostatni ten zesp?? zawita? do Europy. Przyznam si? wam, ?e teraz, kiedy od tego wydarzenia min??o ju? troch? czasu, czuj? pewien niedosyt. Po raz czwarty widzia?em ten zesp?? na scenie i po raz czwarty us?ysza?em niemal?e ten sam repertuar. Moja ukochana kapela prawie w og?le nie gra utwor?w z p?yt nagranych w latach dziewi??dziesi?tych. A szkoda. Przecie? 1991, The Last Rebel czy Twenty to cudowne albumy. W Columbiahalle przez p??torej godziny pojawi?y si? tylko trzy nowo?ci z Edge Of Forever. I ju? sam nie wiem co powoduje tymi facetami, ?e ci?gle odcinaj? kupony od tego co wydarzy?o si? w latach siedemdziesi?tych. Tak jakby brakowa?o im wiary w to co robi? teraz; jakby nie zale?a?o im na promocji nowego materia?u, a stary zawsze si? przecie? sprzeda. Ci??ko mi to m?wi? ale to nienormalne i niemoralne w k??ko gra? to samo. I cho? spodziewa?em si? takiego obrotu rzeczy to jednak czuj? si? troch? rozgoryczony. Koncert by? genialny, jak zreszt? ka?dy koncert Lynyrd Skynyrd i dla kogo?, kto widzia? ich na scenie po raz pierwszy musia? to by? autentyczny nokaut. By? mo?e racj? mia? Artimus Pyle- oryginalny pa?ker Skynyrd, m?wi?c par? lat temu, ?e Lynyrd Skynyrd to Ronnie Van Zant. I nikt inny. Nigdy. I teraz chyba naprawd? zaczynam rozumie? te s?owa.
Pawe? Freebird Michaliszyn
Pawel Freebird Michaliszy
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 80
Rejestracja: kwietnia 10, 2004, 9:49 am

nowoczesne kuchnie tarnowskie góry piekary śląskie będzin świętochłowice zawiercie knurów mikołów czeladź myszków czerwionka leszczyny lubliniec łaziska górne bieruń

Wróć do Koncerty

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 160 gości