No dobra, można powiedzieć, że troszkę ochłonąłem
Wrażenia? Wspaniały koncert, kawał dobrej muzy i...niedosyt, że po dwóch godzinach ICH grania ciągle mi było mało. Słuchając utworów z płyty odniosłem wrażenie, że czegoś mi tam brakuje, że może jeszcze nie osłuchana...wszak wszystko układało się w znakomicie dopasowaną całość, ale pomyślałem sobie, że to nurtujące "coś" znajdę na ich koncercie.
Na scenie dwa zestawy perkusyjne, no...może półtora
Jak jest dużo "garów" to znak, że będzie wspaniała uczta - tak było i tym razem. Ktoś tam wyżej pytał, czy Devon to leader - wg mnie tam jest 3 leaderów, wspaniale uzupełniających się muzyków Cyril, Devon i Mike. Wspaniałe gitary, zadziorny slide, intrygujący wokal, nevillove bębenki...a ten (!) bas - słuchając popisów Charliego stałem jak wryty. Szaleństwa Yonrico to osobny rozdział. Wulkan energii
Nic mną tak nie targa na koncertach jak solo na perkusji, a ten człowiek po prostu przeciągnął mnie po podłodze, ścianach, a na koniec spuścił z sufitu...dojście do siebie trochę mi zajęło
Na koniec wspaniały bis i stonesowy Gimme Shelter
Bujający i nigdy nie kończący się "Brotherhood" zamknął koncert.
Będę opowiadał wszystkim o Royal Southern i żywię przeogromną nadzieję, że wrócą do nas w przyszłym roku
PS. Frekwencja słaba, Eter miał spory zapas, ale co tam - piątka królewskich zagrała na full, bez oszczędzania.
"Treat me good, I'll treat you better.
Treat me bad, I'll treat you worse."