autor: FOLWARK STARA WINIARNIA » listopada 13, 2010, 9:01 pm
Relacja naszego Klienta z koncertu THE CALIFORNIA HONEYDROPS.
Dla Wszystkich informacja - TEN ZESPÓŁ NAPRAWDĘ NALEŻY ZOBACZYĆ NA WŁASNE OCZY I USŁYSZEĆ NA WŁASNE USZY !!!
Odwiedziwszy na parę dni Mszanę Dolną nie mogłem ominąć Starej Winiarni, która na swe włości ściągnęła bluesowych The California Honeydrops. O miejsca łatwo nie było. Nieznajome twarze potwierdziły, że koncerty w Folwarku są ewenementem na skalę więcej niż lokalną. Wrażenia muzyczne, jakich dostarczali chłopcy były więcej niż niecodzienne. Szczególnie imponował wokalista, grając wyśmienicie na gitarze, jeszcze wyborniej śpiewając, a powalając niemal na kolana grą na trąbce. Brakowało
tylko, żeby wyciągnął kobzę.
Najbardziej rozbrajającym dla nieco sztywnej na początku publiczności okazały się popisy solowe trębacza wraz z saksofonistą. Panowanie wymieniali się filuternie dźwiękami, uwodzili ni to siebie, ni to publiczność, przechodząc do fascynujących przedrzeźnień, a kończąc długim i tak wyśmienitym finiszem, że poderwali salę na nogi. Dosłownie. Nie licząc dławiącej się w kącie rybą kobiety.
Podczas gdy jedni tylko klaskali, inni spontanicznie pokrzykiwali, a przed rzuceniem się dziewczyny z pierwszego rzędu na wokalistę powstrzymywał tylko jej zdeterminowany chłopak. Z kolei dziewczę siedzące obok mnie było tak urzeczone tym widowiskiem, że komentowało poczynania muzyków tak spontanicznie jak i nieco wulgarnie wbrew swej niewinnej aparycji.
Szczególnym prowokatorem okazał się perkusista, który cuda potrafił zdziałać obcując z tarką. I do dziś nie wiem, czy bardziej na panie działały dźwięki przezeń wydobywane, czy też może zwinne ruchy jego dłoni. Zresztą nie tylko na panie. Siedzący obok mnie mężczyzna tak poddał się atmosferze, że najwidoczniej postanowił obdarzyć swoją żonę masażem ud, jednak musiałem go
uświadomić, że moja noga jest moją nogą, a nogi jego żony są trochę dalej.
Oj działo się. Tłum był tak rozentuzjazmowany, że brakowało tylko spontanicznego okrzyku właściciela lokalu: kolejka dla wszystkich! No niestety.
Muzycy serwowali nie tylko własne bardzo udane kompozycje, ale również mniej lub bardziej znane klasyczne dzieła, choćby Raya Charlesa, jednak we własnej nie mniej perfekcyjnej aranżacji. To był Miód dla uszu.
Wspomnieć trzeba, że wokalista miał świetny kontakt z publicznością, nawet wtedy, gdy nie rozumiała jego amerykańskich idiomów. Ale czytając świetnie z mimiki, wtórowała entuzjastycznymi reakcjami. A miłe zaskoczenie jakie wywołał muzyk przemówiwszy po polsku, było niewiele mniejsze niż konsternacja kelnerki, którą chwile później poprosiłem o pierogi z mięsem
oraz barszcz z uszkami.
Kończąc zapis swych wspomnień w pociągu gdzieś między Krakowem a Warszawą, nie byłbym do końca szczery, stwierdzając, że był to jeden z najlepszych koncertów bluesowych, jakie słyszałem w Starej Winiarni. Bowiem był to jeden z najlepszych koncertów bluesowych, jakie kiedykolwiek widziałem i słyszałem. Wieczór do końca był oryginalny, bo choć przyszedłem na koncert
pieszo, to wróciłem na rowerze.
Folwark ustawił sobie poprzeczkę wysoko. Dla takich chwil warto wracać nie tylko z Warszawy, ale choćby z Hongkongu.
Bartłomiej Zobek
Miłośnik muzyki, podróży i barszczu z uszkami