Moja Mama Janis, W-wa, 2010-08-16
: sierpnia 16, 2010, 9:41 am
zainteresowanych mieszkańców W-wy i okolic informuję, że monodram muzyzny Moja Mama Janis pokazany będzie w ramach Festiwalu ArtPark organizowanego przez Dom Kultury Śródmieście w Warszawie.
Start 16.08.2010 godz. 19.00 Park im. Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego
* * * * *
z -> Bluesowa Kawiarenka -> jest coś, co kocham . . . (jeszcze raz dziękuję Dziadku Władku):
Jeszcze bliższy [od "Jeźdźców Północy" - monodramie o Jimim Morrisonie] mi jest monodram muzyczny Jolanty Litwin-Sarzyńskiej - jego pomysłodawczyni, współtwórczyni i wykonawczyni - Moja Mama Janis, wystawiany w Romie:
[ze strony teatru] Premiera monodramu Jolanty Litwin-Sarzyńskiej MOJA MAMA JANIS odbyła się w Teatrze Muzycznym ROMA w 2005 roku.
MOJA MAMA JANIS…nie jest opowieścią o samej Janis Joplin, lecz o młodej polskiej kobiecie, która niby odniosła sukces, ale jej rozliczenie się z dotychczasowym życiem budzi stare demony: kompleksy i frustracje wyniesione z domu, reperkusje nieudanego małżeństwa, niezrealizowane marzenia życiowe, trudne relacje z matką, niespełnioną potrzebę wolności i wyrwania się z licznych mentalnych ograniczeń wyniesionych z małego miasteczka. Jest to bardzo osobisty i przejmujący obraz współczesnej kobiety. A co ma do tego Janis Joplin? Okazuje się, że wiele. Bowiem jak cień towarzyszy bohaterce w jej życiu aż do momentu, o którym opowiada spektakl.
Silny, lekko zachrypnięty głos artystki, przypomina barwą głos Joplin, ale nie próbuje ona naśladować gwiazdy. Proponuje własną interpretację piosenek. W każdej sytuacji prowadzi ją miłość, która czasem doprowadza do rozpaczliwego krzyku. I wtedy zaczyna śpiewać tak, że wciska w fotel.
(Krystyna Lubelska, Polityka)
Niemal każdy utwór to przepełniony pasją, radosną energią i szczerym zachwytem hołd złożony ukochanej artystce. Litwin-Sarzyńska ma wielki głos, który potrafi na zmianę wzruszać i przyprawiać słuchacza o rozkoszne dreszcze.
(Anna Markiewicz, TVP)
Jako wokalistka znajduje własny styl i własną ekspresję
(Roman Pawłowski, Gazeta Wyborcza)
Zabija siłą swego głosu, czaruje nastrojem, jaki potrafi wytworzyć. Jej mocny, lekko zachrypnięty głos wibruje, kusi, wylewa jakąś niesamowitą energię
(Julia Liszewska, Nowa Siła Krytyczna)
Litwin-Sarzyńska to rockandrollowa dusza – zadziorna, autoironiczna, czasem wulgarna, a przede wszystkim szczera.
(Iga Dzieciuchowicz, Gazeta Wyborcza – Kraków)
*
Tutaj mogę dodać trochę więcej od siebie. Oczywiście nie mogłam ze spektaklu wyjść bez płyty w dłoni. A skoro już ją kupiłam to pokusić się mogłam o recenzję. I mimo, że to recenzja płyty to zapewniam Was, że poniższa opowieść mówi o emocjach i walorach muzycznych, jakie na żywo serwuje nam wykonawczyni w jeszcze większej dawce.
Była sobie dziewczyna . . . nie, to nie jest rzecz o nowości kinowej. Więc była sobie dziewczyna w małym portowym miasteczku jakich wiele na całym świecie. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Dość przeciętna w obyciu, o figurze pozostawiającej równie wiele do życzenia co jej cera. I była sobie muzyka. Muzyka, która grała w jej duszy z niespotykaną mocą. Dziewczyna zmarła w 1970 roku nie zdążywszy świętować 30tych urodzin. Muzyka została i po dziś dzień jest słuchana, coverowana i poznawana przez kolejne pokolenia.
Maybe, Kozmic Blues, Little Girl Blue, Summertime, Mercedes Benz - to tylko niektóre perły z jej stanowczo za wcześnie przerwanego tragiczną śmiercią życia.
I jest Jolanta Litwin-Sarzyńska - aktorka śpiewająca choć ja raczej określiłabym ją mianem piosenkarki grającej. Stworzyła ona w hołdzie Janis Joplin, ale także na podstawie własnych przeżyć i przemyśleń monodram muzyczny Moja Mama Janis; z powodzeniem od 2005 r. grany głównie w warszawskiej Romie. Na potrzeby tego przedstawienia powstały tłumaczenia, może lepiej zabrzmi - wariacje na temat piosenek Janis autorstwa Maciejki Mazan i Daniela Wyszogrodzkiego.
Popularność z jaką spotkało się przedstawienie zawiodło artystów do studia nagrań. Powstała piękna płyta. I tak oto leży przede mną bardzo ciekawe wydawnictwo mogące służyć za wzór warszatatu wokalnego wielu polskim wokalistkom. Płytę otwiera dość spokojne lecz pełne rozterek "Może" [Maybe], którego siłę podkreślają delikatne klawisze Fabiana Włodarka i nostalgiczna harmonijka Tomka Bieleckiego. Majstersztyk na wstępie świetnie przygotowuje grunt do utrzymanego w rytmie country "Ja i Bobby McGee" [Me & Bobby McGee - jednego ze sztandarowych tytułów haryzmatycznej wokalistki epoki Flower-Power]. Tutaj zachwycając się ciepłem głosu Joli i jej zdolności znakomitego budowania nastroju, uznanie należy się również subtelności chórków w osobach Bożeny Zalewskiej i Marty Zalewskiej. Pozycja trzecia na płycie to "Kukułka" [osławiona Coo-Coo] a rozdarcie, które wypływa z duszy wokalistki podkreślane transowymi rytmami wybijanymi przez perkusję Seweryna Narożnego, bas Kornela Jasińskiego i akordeon wspomnianego Fabiana Włodarskiego udziela się odbiorcy i nie opuszcza już do końca płyty. Kolejne dwa utwory - "Cała noc" [Half Moon] i następujący po nim "Kosmiczny Blues" [Kozmic Blues] jeszcze intensywniej przenoszą nas do świata kobiety z rozterkami, kobiety niepewnej swojej przyszłości i rozedrganej emocjonalnie. Potęgują je fragmenty monologów z przedstawienia wplecione od tego momentu między pozostałe piosenki. A jesteśmy dopiero w połowie. W nastepnej kompozycji monologiem wprowadza nas artystka w rewelacyjną, niemal wykrzyczaną "Rozwiąż mi ręce" [Move Over] z twardym bitem perkusji by za chwilę z rozpaczliwym zawodzeniem gitary Piotra Szewczenki poruszyć nas do łez przy "Biednej Małej" [Little Girl Blue]. Szloch jeszcze nie ustał a płyta krzyczy w kolejnym uworze - w "Wiem, musisz starać się bardziej" [Try (Just A Little Bit Harder)] agresją staje się wszystko - tak glos jak instrumenty. Zwłaszcza w mocnej tutaj perkusji i melodycznej gitarze. A całość pięknie ubarwia w tle harmonijka, która jako jedyny instrument akompaniuje w następującym po "Wiem..." "Mercedesie" [Mercedes Benz]. Cudo. Perełka, z której zachwyt nie opuszcza mnie w kolejnej kompozycji - "Na jedną noc" [One Night Stand]. Jest jeszcze "Kula u nóg" [Ball and Chain] otwierana piękną melodią gitary z tą subtelną i wzruszającą harmonijką towarzyszącą wokalistce zarówno przy cichym, delikatnym szepcie jak i nerwowym, agresywnym krzyku. Wszystko, co dobre musi się jednak skończyć więc i ten album czas zamknąć. Na finał wybrano historię "Opuszczonej kobiety" [A Woman Left Lonely]. I tutaj na szczególną uwagę zasługuje Fabian Włodarek. Malownicze i delikatne obrazy tworzą jego klawisze podkreślając przy tym siłę głosu artystki.
Więc zgasły dźwięki. Zapadła cisza, w której rozkoszuję się jeszcze przeżyciami sprzed chwili. Bo ta płyta nie pozwala przejść do spraw codziennych bez kilku minut zadumy i także za to autorom należą się podziękowania.
Małgorzata margo Wiśniewska
Warszawa, 26.03.2010
* * * * *
zapraszam Was serdecznie
Start 16.08.2010 godz. 19.00 Park im. Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego
* * * * *
z -> Bluesowa Kawiarenka -> jest coś, co kocham . . . (jeszcze raz dziękuję Dziadku Władku):
Jeszcze bliższy [od "Jeźdźców Północy" - monodramie o Jimim Morrisonie] mi jest monodram muzyczny Jolanty Litwin-Sarzyńskiej - jego pomysłodawczyni, współtwórczyni i wykonawczyni - Moja Mama Janis, wystawiany w Romie:
[ze strony teatru] Premiera monodramu Jolanty Litwin-Sarzyńskiej MOJA MAMA JANIS odbyła się w Teatrze Muzycznym ROMA w 2005 roku.
MOJA MAMA JANIS…nie jest opowieścią o samej Janis Joplin, lecz o młodej polskiej kobiecie, która niby odniosła sukces, ale jej rozliczenie się z dotychczasowym życiem budzi stare demony: kompleksy i frustracje wyniesione z domu, reperkusje nieudanego małżeństwa, niezrealizowane marzenia życiowe, trudne relacje z matką, niespełnioną potrzebę wolności i wyrwania się z licznych mentalnych ograniczeń wyniesionych z małego miasteczka. Jest to bardzo osobisty i przejmujący obraz współczesnej kobiety. A co ma do tego Janis Joplin? Okazuje się, że wiele. Bowiem jak cień towarzyszy bohaterce w jej życiu aż do momentu, o którym opowiada spektakl.
Silny, lekko zachrypnięty głos artystki, przypomina barwą głos Joplin, ale nie próbuje ona naśladować gwiazdy. Proponuje własną interpretację piosenek. W każdej sytuacji prowadzi ją miłość, która czasem doprowadza do rozpaczliwego krzyku. I wtedy zaczyna śpiewać tak, że wciska w fotel.
(Krystyna Lubelska, Polityka)
Niemal każdy utwór to przepełniony pasją, radosną energią i szczerym zachwytem hołd złożony ukochanej artystce. Litwin-Sarzyńska ma wielki głos, który potrafi na zmianę wzruszać i przyprawiać słuchacza o rozkoszne dreszcze.
(Anna Markiewicz, TVP)
Jako wokalistka znajduje własny styl i własną ekspresję
(Roman Pawłowski, Gazeta Wyborcza)
Zabija siłą swego głosu, czaruje nastrojem, jaki potrafi wytworzyć. Jej mocny, lekko zachrypnięty głos wibruje, kusi, wylewa jakąś niesamowitą energię
(Julia Liszewska, Nowa Siła Krytyczna)
Litwin-Sarzyńska to rockandrollowa dusza – zadziorna, autoironiczna, czasem wulgarna, a przede wszystkim szczera.
(Iga Dzieciuchowicz, Gazeta Wyborcza – Kraków)
*
Tutaj mogę dodać trochę więcej od siebie. Oczywiście nie mogłam ze spektaklu wyjść bez płyty w dłoni. A skoro już ją kupiłam to pokusić się mogłam o recenzję. I mimo, że to recenzja płyty to zapewniam Was, że poniższa opowieść mówi o emocjach i walorach muzycznych, jakie na żywo serwuje nam wykonawczyni w jeszcze większej dawce.
Była sobie dziewczyna . . . nie, to nie jest rzecz o nowości kinowej. Więc była sobie dziewczyna w małym portowym miasteczku jakich wiele na całym świecie. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Dość przeciętna w obyciu, o figurze pozostawiającej równie wiele do życzenia co jej cera. I była sobie muzyka. Muzyka, która grała w jej duszy z niespotykaną mocą. Dziewczyna zmarła w 1970 roku nie zdążywszy świętować 30tych urodzin. Muzyka została i po dziś dzień jest słuchana, coverowana i poznawana przez kolejne pokolenia.
Maybe, Kozmic Blues, Little Girl Blue, Summertime, Mercedes Benz - to tylko niektóre perły z jej stanowczo za wcześnie przerwanego tragiczną śmiercią życia.
I jest Jolanta Litwin-Sarzyńska - aktorka śpiewająca choć ja raczej określiłabym ją mianem piosenkarki grającej. Stworzyła ona w hołdzie Janis Joplin, ale także na podstawie własnych przeżyć i przemyśleń monodram muzyczny Moja Mama Janis; z powodzeniem od 2005 r. grany głównie w warszawskiej Romie. Na potrzeby tego przedstawienia powstały tłumaczenia, może lepiej zabrzmi - wariacje na temat piosenek Janis autorstwa Maciejki Mazan i Daniela Wyszogrodzkiego.
Popularność z jaką spotkało się przedstawienie zawiodło artystów do studia nagrań. Powstała piękna płyta. I tak oto leży przede mną bardzo ciekawe wydawnictwo mogące służyć za wzór warszatatu wokalnego wielu polskim wokalistkom. Płytę otwiera dość spokojne lecz pełne rozterek "Może" [Maybe], którego siłę podkreślają delikatne klawisze Fabiana Włodarka i nostalgiczna harmonijka Tomka Bieleckiego. Majstersztyk na wstępie świetnie przygotowuje grunt do utrzymanego w rytmie country "Ja i Bobby McGee" [Me & Bobby McGee - jednego ze sztandarowych tytułów haryzmatycznej wokalistki epoki Flower-Power]. Tutaj zachwycając się ciepłem głosu Joli i jej zdolności znakomitego budowania nastroju, uznanie należy się również subtelności chórków w osobach Bożeny Zalewskiej i Marty Zalewskiej. Pozycja trzecia na płycie to "Kukułka" [osławiona Coo-Coo] a rozdarcie, które wypływa z duszy wokalistki podkreślane transowymi rytmami wybijanymi przez perkusję Seweryna Narożnego, bas Kornela Jasińskiego i akordeon wspomnianego Fabiana Włodarskiego udziela się odbiorcy i nie opuszcza już do końca płyty. Kolejne dwa utwory - "Cała noc" [Half Moon] i następujący po nim "Kosmiczny Blues" [Kozmic Blues] jeszcze intensywniej przenoszą nas do świata kobiety z rozterkami, kobiety niepewnej swojej przyszłości i rozedrganej emocjonalnie. Potęgują je fragmenty monologów z przedstawienia wplecione od tego momentu między pozostałe piosenki. A jesteśmy dopiero w połowie. W nastepnej kompozycji monologiem wprowadza nas artystka w rewelacyjną, niemal wykrzyczaną "Rozwiąż mi ręce" [Move Over] z twardym bitem perkusji by za chwilę z rozpaczliwym zawodzeniem gitary Piotra Szewczenki poruszyć nas do łez przy "Biednej Małej" [Little Girl Blue]. Szloch jeszcze nie ustał a płyta krzyczy w kolejnym uworze - w "Wiem, musisz starać się bardziej" [Try (Just A Little Bit Harder)] agresją staje się wszystko - tak glos jak instrumenty. Zwłaszcza w mocnej tutaj perkusji i melodycznej gitarze. A całość pięknie ubarwia w tle harmonijka, która jako jedyny instrument akompaniuje w następującym po "Wiem..." "Mercedesie" [Mercedes Benz]. Cudo. Perełka, z której zachwyt nie opuszcza mnie w kolejnej kompozycji - "Na jedną noc" [One Night Stand]. Jest jeszcze "Kula u nóg" [Ball and Chain] otwierana piękną melodią gitary z tą subtelną i wzruszającą harmonijką towarzyszącą wokalistce zarówno przy cichym, delikatnym szepcie jak i nerwowym, agresywnym krzyku. Wszystko, co dobre musi się jednak skończyć więc i ten album czas zamknąć. Na finał wybrano historię "Opuszczonej kobiety" [A Woman Left Lonely]. I tutaj na szczególną uwagę zasługuje Fabian Włodarek. Malownicze i delikatne obrazy tworzą jego klawisze podkreślając przy tym siłę głosu artystki.
Więc zgasły dźwięki. Zapadła cisza, w której rozkoszuję się jeszcze przeżyciami sprzed chwili. Bo ta płyta nie pozwala przejść do spraw codziennych bez kilku minut zadumy i także za to autorom należą się podziękowania.
Małgorzata margo Wiśniewska
Warszawa, 26.03.2010
* * * * *
zapraszam Was serdecznie