Koncerty w Lapidarium 2009
:
lipca 6, 2009, 11:22 am
autor: Brian
Poraz trzeci wakacyjny blues zamieszkał w Warszawie. A to za sprawą koncertów na Warszawskiej Starówce w Lapidarium.
Niedzielne koncerty rozpoczął Living Blues Xperience. Blisko 1,5 godzinny koncert oczarował warszawską publiczność. Ostatni trzeci bis wyraźnie wymuszony przez owacje publiczności na stojąco. Szalony występ wokalisty i założyciela LBX Nico Christiansena podgrzał atmosferę w Lapidarium.
Kolejne koncerty zapowiadają się nie mniej atrakcyjnie. Boo Boo Dvvis za tydzień i ponownie w trasie po Polsce Wandeczka Johnson.
:
lipca 13, 2009, 10:10 am
autor: Piotr Łukasiewicz
Boo Boo Davis pokazal wszystkim zgromadzonym w Lapidarium czym jest blues z Delty w XXI-wiecznym wydaniu. Dla czesci publicznosci, przyzwyczajonej do do wygladzonego, urockowionego bluesa mogl to byc lekki szok. Zderzenie z surowym chropowatym brzmieniem, bez upiekszen, solowek gitarowych itp moglobyc bolesne. Mysle ze w Warszawie takiego grania nie bylo jeszcze nigdy nie bylo
Nawet jesli dla czesci byl to szok to byl to szok krotkotrwaly. Publika dala sie rozruszac, poczula klimat i trans.
Ja jestem w pelni usatysfakcjonowany. Boo Boo zaprezentowal to co znam z jego 2 ostatnich plyt czyli proste, surowe brzemieni perkusji, brudny zardzwialy dzwiek gitary i czarny chropowaty wokal. Harmonijka bez wirtuozerii dopelniala calosci.
Wielki szacunek dla Jan Mittendorpa Johna Grisse! To muzycy europejscy ale zagrali jakby sztuki gry uczyli sie w juke joincie w Delcie Mississippi. Szacunek za sposob dopasowania sie do Boo Boo. Oni grali w tle, pod lidera, bacznie obserwujac rozwoj wypadkow. To wszystko bylo na niesamowitym luzie.
Szkoda ze to tylko 2 koncerty w Polsce bo tak niewiele osob mialo szanse poczuc korzennego bluesa. Mysle ze to nie ostatni raz bo Boo Boo dosyc czesto koncertuje w Polsce wiec relne szanse powrotu do Polski sa spore.
:
lipca 13, 2009, 11:31 am
autor: B&B
Chciałbym wyznać, że w olsztynskim amfiteatrze też było dobrze. Siedziałem na 1/3 wysokości widowni a czułem się bardzo blisko Boo Boo, niemal klubowo. To pewnie magia muzyki - jak kogoś wciągnie takie korzenne boogie, to juz odległość nie ma znaczenia