autor: michal94 » lipca 2, 2014, 5:06 pm
Byłem na koncercie w Łodzi rok temu i tam widziałem Erica po raz pierwszy. Byłem wtedy zachwycony, ale mimo wszystko czułem lekki niedosyt. Wiedziałem, że miewał lepsze dni, bardziej poruszające solówki, lepsze wykonania. Czekałem na ten oświęcimski koncert, wiedziałem, że jest to prawdopodobnie ostatnia moja szansa, żeby zobaczyć mistrzostwo Erica na żywo. I zobaczyłem. Być może moje odczucia były potęgowane tym, że stałem przy barierce i widziałem wszystko z odległości kilku metrów, ale dla mnie koncert był niemalże perfekcyjny. Może i było mniej luzu niż Łodzi, ale za to w grze muzyków było więcej pasji i zaangażowania.
Moim zdaniem Eric miał bardzo dobry dzień, ale to samo mogę powiedzieć o całym zespole. Niesamowite wrażenie robiły solówki Chrisa i Paula na klawiszach.
Świetny początek koncertu. Somebody knockin’, utwór do którego nie byłem do końca przekonany przed koncertem, do dziś siedzi mi w głowie.
Tears in Heaven w tej dziwnej, zabarwionej reggae, wersji (do której już się przyzwyczaiłem), wypadło bardzo ładnie, miałem ciarki. Niezapomniany moment.
Set akustyczny był zdecydowanie lepszy niż w Łodzi, nie tylko pod względem wykonania, ale też repertuaru.
Jedynym drobiazgiem, który pozostawił niedosyt był brak solówki Erica na akustyku w końcówce Layli.
Od początku koncertu czekałem na cztery kawałki : hoochie coochie man, how long, Gin house i Little queen of spades. Jako fanatyk gry Erica czekałem głównie na solówki.
Hoochie wyszło pięknie, how long podobnie, chociaż na filmikach na youtube z koncertu z Wiednia widziałem, że tam było jeszcze mocniej.
Natomiast gin house mnie poraził (fantastyczny wokal Andy’ego i wyborne solo Erica), a Little queen of spades zniszczył mnie kompletnie. Przedłużona solówka Paula Carracka (porozumiewawcze uśmiechy Erica i Paula) i miażdżący popis Erica na koniec, sprawiły, że do końca koncertu byłem w szoku.
Koncert faktycznie mógłby być dłuższy, ale znając setlisty z poprzednich koncertów z tej trasy, byłem przygotowany na taką długość trwania występu. O nagłośnieniu niestety nic mądrego nie powiem, bo stałem z samego przodu, nie wiem jak było słychać w innych miejscach stadionu.
Krótko mówiąc – koncert mojego życia.