Black Sabbath zagra jednak w Polsce

Dajcie znać o najmniejszych nawet koncertach Bluesowych (i nie tylko) w Waszej okolicy!

Moderator: mods

Re: Black Sabbath zagra jednak w Polsce

Postautor: MAQ » czerwca 22, 2014, 6:17 pm

Muszę się wreszcie przyznać, że od praskiego koncertu twórczość Sabbath przechodzi u mnie kolejny renesans i to chyba dobry moment na aktualizację, nie ruszanej od dawna, opinii :).

Co ciekawe, gdy kilka dni temu spojrzałem na ten zespół z perspektywy czasu to stwierdziłem, że jest to jedna z niewielu kapel, którą z upływem lat cenię coraz bardziej. Prawie za każdym razem gdy do nich wracam znajduję coś nowego!

W tej chwili zachwyca mnie nieprzeciętnie choćby druga strona Paranoid, ale po kolei, bo równie referencyjnym przykładem, wciąż zmieniającego się w moich uszach, albumu jest:

Obrazek

Na początek może słowo o samym brzmieniu, bo miałem okazję wysłuchać pierwszego, winylowego wydania i do dziś uważam to za najpełniej radujące me audiofilskie ego wydarzenie wszech czasów :)

Niby już wcześniej to wiedziałem, ale w tamtej chwili uderzyło tak, jakbym był Archimedesem w wannie i odkrycie podtrzymuję - uważam te kilkadziesiąt minut grania za najlepiej brzmiącą płytę jakiej dane mi było słuchać.

NIEZIEMSKA selektywność i bardzo ciepła barwa dźwięku.
Największy szok wywołał u mnie, jakby podwójny, miks gitary - riffy na pierwszym planie, a solówki w tle, przez co całość robiła się jeszcze bardziej przestrzenna.
Perkusja, a przede wszystkim talerze, były tak precyzyjne, że gdy zamknąłem oczy wydawało mi się, że Bill Ward jest ze mną w pokoju!

Przez to jazzowy drive albumu wyszedł jeszcze bardziej na wierzch i zupełnie odmienił moje wcześniejsze wrażenia. Bas królował w środku, a wokal Ozziego unosił się nad całością i wprowadzał ten, charakterystyczny, narkotyczny nastrój.

Kolejna sprawa to pewna niedostępność tej muzyki dla dzisiejszych czasów - tak jakbym oglądał z bliska pięknie napisany tekst, ale w języku, który już umarł.
Oczywiście da się to dosłownie przetłumaczyć bo ekspertów nie brakuje, ale to już, mimo wszystko, co innego.

Muzycznie dominują dwa, pozornie niemożliwe do pogodzenia ze sobą elementy, czyli lekkość i czad - słuchanie tej płyty jest dla mnie tak samo mocnym i ekstatycznym, jak i łatwym i przyjemnym uczuciem.

Zachwycający paradoks, z którego obcowaniem mam tym większe wrażenie im bliższa końca jest pierwsza część płyty.
Chwilę później następuje moment, kiedy ze studia nagraniowego, w którym urodziły się cztery arcydzieła, przechodzimy do klubu na jam session.

A tam, nieoczekiwanie, nastąpiło rozprężenie i uwolniła się energia zupełnie innego rodzaju - trochę mniej impertynencka, ale wciąż nader pociągająca!

Co prawda Evil Woman wymusił jakiś sztywniak w krawacie i wyszło totalnie od czapy, a Wicked World, po Warning, brzmi dla mnie wręcz bezemocjonalnie to i tak, pewnie nie po raz ostatni, słuchałem tego z dzikim uśmiechem na twarzy!

Niezmiennie, genialny album :)
Awatar użytkownika
MAQ
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 165
Rejestracja: maja 28, 2010, 5:17 pm
Lokalizacja: Poznań

Re: Black Sabbath zagra jednak w Polsce

Postautor: MAQ » października 14, 2014, 6:07 pm

Dziś czas na wyprawę w głąb płyty, z którą, niemal za każdym razem gdy się spotykamy, nawiązuję coś na kształt dialogu. Jej zawartość jest mi tak bliska jak szum morza, albo głos mojej żony.

To dziwne porozumienie sprawia, że w sprzyjających okolicznościach, gdy już miną te niespełna trzy kwadranse, jestem przez moment inny – trochę bezbronny i niemal całkowicie owładnięty wrażeniem, o którym po takiej interakcji chce się opowiadać do upadłego, bo grzechem byłoby zostawiać to doświadczenie tylko dla siebie, mimo świadomości katowania swego odbiorcy tą samą opowieścią, już przecież nie po raz pierwszy…

Sabbath Bloody Sabbath

Kiedy zastanawiam się nad sukcesem naszych, trwających już wiele lat, rozmów, to przychodzi mi do głowy jedna dominująca myśl – ten album bardzo silnie wskrzesza wibracje, które mógłbym w swoich wyobrażeniach przypisać odkrywcom jakichś nieznanych lądów, albo zdobywcom wcześniej nieosiągalnych dla nikogo szczytów górskich. Mam dokładnie na myśli tych kilka najważniejszych chwil triumfu.

Myślę sobie, że często wspominana w prasie pierwsza poważna zapaść twórcza Iommiego, miała tutaj niebagatelne znaczenie – to właśnie wydobycie się z niej wywołało diabelnie efektowną reakcję łańcuchową przypominającą erupcję wulkanu i to powtarzającą się niemal co minutę!

Druga rzecz to bardzo oryginalna warstwa emocjonalna – dosłownie w każdym dźwięku słyszę radość! Radość, która wychodząc na wierzch odcisnęła bardzo wyraźne, wieczne piętno na całości.

Kolejnym zaskoczeniem, już zgoła innego rodzaju, jest dla mnie symptomatyczny brak klasycznych powrotów do charakterystycznego początkowego motywu. W pewnej chwili przychodzą poważne zmiany, ale każda z tych ewolucji ma tylko jedno wejście. Pojawia się i koniec – chwilowe odwrócenie uwagi może skutkować sporą stratą, bo opowieść już idzie dalej.

Co intrygujące – mimo że wspomnianych zmian, idących niekiedy w bardzo nieoczywiste rejony, jest tu niezwykle dużo, to żadna z nich nie rozbija spójności kompozycji. Przejścia choćby pomiędzy delikatnością i ogniem są niekiedy tak płynne, że potrzebuję trochę skupienia by zwrócić ku nim swe ucho.

Ta nieco niedopowiedziana produkcja uwalnia przestrzeń na ciągłe poszukiwania, co cudownie splata się z wielowątkowością albumu i daje mi sporo satysfakcji, pozwalając partycypować w odkryciach muzyków.

I może już na koniec – wciąż nie mogę się nadziwić symbiozie, w jakiej do dziś żyją nieprzeciętnie rozbuchane aranżacje i hektolitry energii atakujące bez pardonu przy każdej nadarzającej się okazji.

Jak oni to zrobili?

Fortepian, mini moog, smyczki, sporo akustycznych brzmień i wciąż TYLE energii!

Nie do wiary.

No właśnie – wciąż nie do wiary.
Awatar użytkownika
MAQ
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 165
Rejestracja: maja 28, 2010, 5:17 pm
Lokalizacja: Poznań

Re: Black Sabbath zagra jednak w Polsce

Postautor: MAQ » października 14, 2014, 6:07 pm

Dziś czas na wyprawę w głąb płyty, z którą, niemal za każdym razem gdy się spotykamy, nawiązuję coś na kształt dialogu. Jej zawartość jest mi tak bliska jak szum morza, albo głos mojej żony.

To dziwne porozumienie sprawia, że w sprzyjających okolicznościach, gdy już miną te niespełna trzy kwadranse, jestem przez moment inny – trochę bezbronny i niemal całkowicie owładnięty wrażeniem, o którym po takiej interakcji chce się opowiadać do upadłego, bo grzechem byłoby zostawiać to doświadczenie tylko dla siebie, mimo świadomości katowania swego odbiorcy tą samą opowieścią, już przecież nie po raz pierwszy…

Sabbath Bloody Sabbath

Kiedy zastanawiam się nad sukcesem naszych, trwających już wiele lat, rozmów, to przychodzi mi do głowy jedna dominująca myśl – ten album bardzo silnie wskrzesza wibracje, które mógłbym w swoich wyobrażeniach przypisać odkrywcom jakichś nieznanych lądów, albo zdobywcom wcześniej nieosiągalnych dla nikogo szczytów górskich. Mam dokładnie na myśli tych kilka najważniejszych chwil triumfu.

Myślę sobie, że często wspominana w prasie pierwsza poważna zapaść twórcza Iommiego, miała tutaj niebagatelne znaczenie – to właśnie wydobycie się z niej wywołało diabelnie efektowną reakcję łańcuchową przypominającą erupcję wulkanu i to powtarzającą się niemal co minutę!

Druga rzecz to bardzo oryginalna warstwa emocjonalna – dosłownie w każdym dźwięku słyszę radość! Radość, która wychodząc na wierzch odcisnęła bardzo wyraźne, wieczne piętno na całości.

Kolejnym zaskoczeniem, już zgoła innego rodzaju, jest dla mnie symptomatyczny brak klasycznych powrotów do charakterystycznego początkowego motywu. W pewnej chwili przychodzą poważne zmiany, ale każda z tych ewolucji ma tylko jedno wejście. Pojawia się i koniec – chwilowe odwrócenie uwagi może skutkować sporą stratą, bo opowieść już idzie dalej.

Co intrygujące – mimo że wspomnianych zmian, idących niekiedy w bardzo nieoczywiste rejony, jest tu niezwykle dużo, to żadna z nich nie rozbija spójności kompozycji. Przejścia choćby pomiędzy delikatnością i ogniem są niekiedy tak płynne, że potrzebuję trochę skupienia by zwrócić ku nim swe ucho.

Ta nieco niedopowiedziana produkcja uwalnia przestrzeń na ciągłe poszukiwania, co cudownie splata się z wielowątkowością albumu i daje mi sporo satysfakcji, pozwalając partycypować w odkryciach muzyków.

I może już na koniec – wciąż nie mogę się nadziwić symbiozie, w jakiej do dziś żyją nieprzeciętnie rozbuchane aranżacje i hektolitry energii atakujące bez pardonu przy każdej nadarzającej się okazji.

Jak oni to zrobili?

Fortepian, mini moog, smyczki, sporo akustycznych brzmień i wciąż TYLE energii!

Nie do wiary.

No właśnie – wciąż nie do wiary.
Awatar użytkownika
MAQ
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 165
Rejestracja: maja 28, 2010, 5:17 pm
Lokalizacja: Poznań

Poprzednia

nowoczesne kuchnie tarnowskie góry piekary śląskie będzin świętochłowice zawiercie knurów mikołów czeladź myszków czerwionka leszczyny lubliniec łaziska górne bieruń

Wróć do Koncerty

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 538 gości